Selfie tak naprawdę opiera się głównie na Karen Gillan, jej charyzmie, talencie komediowym i uroku. Jej postać Elizy jest bardzo specyficzna, momentami głupiutka i myśląca bardzo w bardzo niecodziennych kategoriach. Nie da się jej jednak odmówić tego czegoś, co sprawia, że ogląda się ją z przyjemnością i kibicuje jej w przygodach. Eliza jest momentami tak nieporadna, że aż zabawna. Tylko w tym też leży problem, bo jak na razie niektóre gagi są bardzo odtwórcze i oparte na jej specyfice, a to nie zawsze działa. Tu trzeba większego wachlarzu, aby widz mógł się pośmiać.
John Cho dostaje w tym odcinku ciekawsze rzeczy do robienia. Twórczyni Selfie ładnie, zabawnie i niegłupio pokazuje, jak uzależniająco działa na niektórych ludzi Facebook. Niektóre momenty tutaj są zabawne, inne trochę przerażające. Wątek zdecydowanie można zaliczyć do udanych, bo poza warstwą humorystyczną znacznie rozwija nam postać Henry'ego. Więcej się o nim dowiadujemy i możemy wyrobić sobie zdanie na temat tego, co robi z Elizą. Jeśli Selfie tym wątkiem zmusi kogoś do zastanowienia się nad tym, co robi w mediach społecznościowych, to tym bardziej fajnie, ale w to akurat szczerze wątpię - bo choć jest to prawdziwe i zabawnie, ma zbyt mały emocjonalny wydźwięk.
[video-browser playlist="633120" suggest=""]
Nieźle też skomentowano relacje damsko-męskie w wątku Elizy, która na SMS-a "Co tam?" od razu pakuje się do łóżka kolegi. Historia ta ma momenty zabawne, ale też intrygujące, gdyż z jednej strony twórczyni Selfie krytykuje takie zachowania, z drugiej pokazuje, że przy odrobinie chęci da się zmienić i rozbudować taką relację.
Czytaj również: "Teoria wielkiego podrywu" - Kara Luiz jako kuzynka Howarda
Na razie Selfie nie zachwyca. Na pewno jest lepiej niż w 1. odcinku, ale jeszcze nie jest na tyle dobrze, by można było z czystym sumieniem ten serial polecić. Na tę chwilę przyciągają jedynie John Cho i Karen Gillan oraz potencjał, który jest bardzo duży.