Bohaterami produkcji są trzej żołnierze z różnych rejonów Polski - Bronisław Jabłoński (Jakub Wesołowski), Władysław Jarociński (Wojciech Zieliński) i Józef Szymański (Tomasz Borkowski). Cały serial skupia się na ich życiu i karierze wojskowej, przez co wydarzenia tamtych lat są tłem, czymś ogólnym, w czym uczestniczą.

[image-browser playlist="610315" suggest=""]

Scenariusz serialu jest spójny i napisany całkiem przyzwoicie. Na największą pochwałę zasługuje dobrze rozpisany rozwój postaci i wątków miłosnych, które - o dziwo - nie są przewidywalne. Z bohaterów aktorsko najlepiej poradził sobie Zieliński, tworząc postać z krwi i kości, która była niszczona i zmieniana przez brutalność wojny. Ze spokojnego oficera stał się bezwzględnym żołnierzem, który nie bierze jeńców - brawa dla Zielińskiego, który zagrał to świetnie. Plusem jest także to, że aktor nie gra wciąż tego samego - tworzy zupełnie inną emocjonalnie postać, niż chociażby w filmie "Chrzest". Obyśmy po tym serialu nie oglądali go ciągle w roli barwnych oficerów wojska polskiego.

Borkowski poradził sobie umiarkowanie dobrze - bywały poważne sytuacje, gdzie jego gra aktorska wyglądała komicznie i kompletnie nie przekonywała. Najgorzej z bohaterów zagrał Wesołowski, którego zawadiacki uśmieszek, spojrzenie à la Colin Farrell i dziwna maniera w głosie z odcinka na odcinek coraz bardziej irytowały. Warto także wspomnieć tutaj o wspólnym wrogu naszych bohaterów - Aleksandrze Sribielnikowie (Michał Żurawski). Aktor od początku grał nieźle, a jego przemiana, także dość zaskakująca, została dobrze pokazana i przede wszystkim przekonywująco. Żurawski nadał emocji tej postaci i sam prowadził tę przemianę powoli, przez co była bardziej wiarygodna. Można nawet rzec, że Aleksander nie był tak do końca zły, jak mogłoby się wydawać, a takie dwuznaczne postacie są zdecydowanie ciekawsze. Może właśnie to też jest zaletą scenariusza "Wojny i miłości" - żaden z bohaterów nie jest idealny, każdy ma wady, które podczas emisji widzowie mogli bez problemu zauważyć. Dzięki temu scenarzyści dodali intrygującej głębi.

Dużym plusem pilotażowego odcinka było stworzenie namiastki realizmu - Bolszewicy mówili po rosyjsku, Prusacy po niemiecku, a Polacy po polsku. Z niewiadomych przyczyn od drugiego odcinka każdy nauczył się polskiego, a używanie rosyjskiego czy innego języka było sporadyczne. Duży minus i dość niezrozumiały zabieg - dlaczego to zmieniono?

[image-browser playlist="610316" suggest=""]

Wątek miłosny na początku wydawał się typowy dla telenoweli - prosty, przyspieszony, dodany na siłę. Wydawało się, że jego rozwój będzie właśnie taki sam - śnieżnobiały, romantyczny, ociekający słodyczą, ale na szczęście były to złudne przewidywania. Miłość w tym serialu jest zaskakująco dobrze poprowadzona i potrafiła nie raz zaskoczyć. Dobrze, że twórcy nie chcieli być za bardzo schematyczni.

Najwięcej do zarzucenia jest części technicznej serialu. W Polsce jeszcze producenci nie rozumieją, że jak chce się zrobić serial kostiumowy, należy wydać dużo pieniędzy, które potem się zwrócą. Tutaj widać braki budżetowe, są one odczuwalne na każdym kroku. Przez to też mamy bardzo małe, acz ciekawe i czasem nawet emocjonujące potyczki. Nie uraczymy tutaj większych, widowiskowych starć.

Najbardziej sprzeczne emocje wywołują jednak zdjęcia autorstwa Arkadiusza Krzemińskiego. Chociaż zdarzają się kadry, które imponują pomysłem i wykonaniem, to przeplatane są one nielogicznymi rozwiązaniami, eksperymentami i zabawą, która psuła oglądanie i irytowała. Zwłaszcza było to widoczne podczas scen akcji - trudno było wykorzystać standard wykorzystany przy "Kompanii braci"? Jego dziwaczne pomysły, bardzo słabe wykonanie niszczyło efekt i zamiast widz emocjonować się walką żołnierzy, denerwował się na złą pracę kamery.

[image-browser playlist="610317" suggest=""]

"1920. Wojna i miłość" jest przyzwoicie zrealizowaną polską produkcję wojenną, która zaskakuje fabularnie i to chyba najbardziej budzi podziw. Serial ma 13 odcinków, zamkniętą historię, a wszystko nie kończy się happy-endem. Słodko-gorzki finał serialu zaskoczył i udowodnił, że produkcja nie miała być kolejnym schematem, ale próbą pokazania w Polsce czegoś innego.

Pierwsza próba zrealizowania po latach serialu o tematyce wojennej wyszła poprawnie. Telewizja Polska pokazuje, że można zrealizować w naszym kraju ciekawy fabularnie serial oparty na oryginalnej historii. Nie trzeba kupować sprawdzonych formatów, aby osiągnąć coś, co widzom się spodoba. Oby następnym razem powstał serial historyczny o większym budżecie i obyśmy w końcu doczekali się polskiej "Kompani braci".

Ocena: 6/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj