9. odcinek okazał się bardzo zaskakujący dla wielbicieli Gry o tron, kiedy Ned Stark, dla wielu główna postać serialu, stracił życie. Po tak emocjonalnym finale poprzedniego odcinka, brakowało utrzymania poziomu na początku 10. Przede wszystkim nie było odczuwalnego napięcia, zaskoczenia i emocji, które wówczas nam towarzyszyły. Od razu akcja skupia się na Aryi i sytuacji, gdy Yoren z Nocnej Straży zmienia bohaterkę w chłopca, ucinając jej włosy. Następuje szybka lekcja zachowania, po której Yoren wywozi ją z miasta wraz z jeńcami, którzy niedługo zasilą szeregi Nocnej Straży. Wśród nich znajduje się także bękart poprzedniego króla. Możemy przypuszczać, że jeszcze o nim usłyszymy.

[image-browser playlist="610109" suggest=""]

Chociaż finał był przyzwoity, brakowało pompy, jakiej można oczekiwać po zakończeniu sezonu tak dobrego serialu. Wszystko jakby było już przygotowywane przed kolejnymi odcinkami - wątek "Króla Północy", Robba, dylemat Jona Snow i wyruszenie za Mur oddziału Nocnej Straży, czy też Tywin Lannister zaskakujący syna, Tyriona, decyzją, aby ten został Namiestnikiem Króla i trzymał Joffreya w ryzach - to wszystko pozostawiło po sobie wielki niedosyt i dość mieszane odczucia. Jako wielbiciel serialu, oczekiwałem czegoś bardziej dynamicznego, a nawet spektakularnego, jak na finał sezonu przystało. Niestety wszystko rozgrywało się tak, jakby był to po prostu kolejny odcinek serialu, nic ponad standard. Najpewniej twórcy byli wierni pierwowzorowi literackiemu, przez co podstawowe zasady dobrych finałów nie zostały tutaj wykorzystane.

Z nieukrywaną radością śledziłem losy Sansy, która przejrzała na oczy i dostrzegła prawdziwą "miłość" Joffreya i jego "litościwe" oblicze. Aktorka nadal jest irytująca jako postać, ale w tych scenach zdecydowania potrafiła wykrzesać z siebie coś nowego. Tutaj też byliśmy świadkami jej spotkania z częścią ojca, która tak dumnie była zapowiadana przez HBO. Większość zapowiedzi okazała się nieprawdziwa - Sean Bean nie pojawił się w tym odcinku. Najpewniej producenci chcieli, aby amerykańscy fani wrócili przed ekrany, pomimo swoich gróźb po zabiciu Neda. [image-browser playlist="610110" suggest=""]

Emilia Clarke jako Dany rozwija się aktorsko, prezentując się coraz ciekawiej. Jako fan khala Drogo jestem rozczarowany jego końcem - ale chyba o to chodziło Martinowi, by wielki wojownik nie skończył wedle naturalnych oczekiwań - śmiercią w boju. Cała sytuacja z czarodziejką oraz przesadna ufność i naiwność Khaleesi doprowadziła do tragedii i śmierci jej dziecka. Końcowe sceny robią największe wrażenie pod względem klimatu i muzyki Ramina Djawadiego, która przez cały serial była raczej przeciętnym tłem. Rytuał pogrzebowy khala, który został spalony wraz z jajami smoków, był dość przewidywalny, przez co moc zaskoczenia nie była tak wielka. Od końca 9. odcinka, nie znając książki, spodziewałem się, że chociaż w finale powinien pojawić się wyraźny element fantasy, którego, jak na razie, w serialu brakowało. I takim sposobem Dany wchodzi w ogień i jako spadkobierczyni rodu Targaryenów, potomków smoków, przeżywa, ale... ze zgliszczy, niczym feniks, wyłania się w towarzystwie trzech młodych smoków, które wykluły się z jaj. Coś niesamowitego, co na pewno dostarczy wielu wrażeń w drugim sezonie. Cała scena została nakręcona wyśmienicie, z dobrym wykorzystaniem muzyki i odpowiednich kadrów kamery. Clarke świetnie ją zagrała, a komputerowe smoki wyglądały bardzo naturalnie - widać, że HBO nie szczędziło kosztów na ich dopracowanie. Finał niestety pozostawił wielki niedosyt. Zaledwie 10 odcinków, a ostatni, poza cliffhangerem, nie był szczególny ani wyjątkowy. Brakowało emocji, zaskoczenia i chyba większej dynamiki w akcji, przez co wszystko było na poziomie całego sezonu.

[image-browser playlist="" suggest=""]

10. odcinek to także dobry moment na podsumowanie pierwszego sezonu Gry o tron - serial spełnił pokładane w nim nadzieje, a HBO udowodniło, że da się zrealizować dojrzałe, dobre fantasy w telewizji, którego obecnie brakuje w zalewie kolejnych familijnych produkcji pokroju "Zmierzchu" czy "Opowieści z Narnii". Chwała stacji za to, że wybrała tak dobry materiałów źródłowy, który zrywa ze wszelkimi schematami telewizji, tworząc coś niespotykanego, oryginalnego i na długo zapadającego w pamięć. Prawie wszystko stoi na najwyższym poziomie, lecz jedynym minusem, który jest o kilka klas niżej, jest muzyka Ramina Djawadiego. Taka produkcja, jak Gra o tron zasługiwała na wyraźną muzyczną tożsamość na miarę "Władcy Pierścieni", a dostaliśmy coś niezwykle przeciętnego, bez jakiekolwiek wyrazu.

Drugi sezon na podstawie "Starcia królów" zapowiada się wyśmienicie - oby HBO tym razem nie przemilczało scen batalistycznych, a wówczas Gra o tron stanie się kompletna dla wielbicieli gatunku. Na pewno dla HBO jest to projekt długofalowy, ponieważ seria książek to tak naprawdę powieść w siedmiu częściach, przez co jest zachowana ciągłość akcji. Pierwszy sezon Gry o tron musimy potraktować jako przedstawienie planszy i graczy w walce o tytułowy tron. Dlatego też finał mógł być pozbawiony typowych elementów dla serialu, a był po prostu kolejnym etapem tej opowieści. Szkoda tylko, że teraz trzeba czekać na ciąg dalszy aż do wiosny 2012 roku.

Ocena finału: 7/10

Ocena sezonu: 9/10

______________________________________________________ Okiem Marcina Rączki: Pozwolę się nie zgodzić z powyższą opinią - daleki jestem od nazywania 10. odcinka wielkim niedosytem, bo w mojej opinii jest to zwyczajnie nie na miejscu. Zakończenie pierwszego sezonu i pozostawiony cliffhanger całkowicie mnie zadowala i sprawia, że oczekiwanie na wiosnę 2012 roku będzie niebywale się dłużyło. Przypomnę ponownie, że z książką nie miałem żadnej styczności, dlatego też zakończenie poprzedniego, 9. odcinka sprawiło, że szczęki musiałem szukać w piwnicy. Odnosząc się do recenzji Adama, pompą, która miała wzbudzić we mnie takie uczucie była właśnie śmierć Neda Starka. 10 odcinek pokazuje krajobraz i sytuację po tym makabrycznym wydarzeniu (ktoś mądry przed emisją mówił mi, bym za bardzo nie przywiązywał się do bohaterów, teraz widzę, jak wiele miał w tym racji). W królewskiej przystani wydarzyło się wiele, dlatego też nie oczekiwałem, by w finale akcja posunęła się tam szczególnie do przodu. Bardziej zależało mi na popchnięciu fabuły w dwóch innych wątkach i dostałem dokładnie to, na co liczyłem! Szkoda jedynie, że na ich rozwinięcie przyjdzie mi czekać nie kolejny tydzień, a blisko 10 miesięcy. Od pierwszego odcinka Gry o tron największe nadzieje pokładałem w zgłębianiu historii związanej z murem (a właściwie tym, co jest za nim) oraz w motywie związanym ze smoczymi jajami. Oba wątki ruszyły „z kopyta” w samej końcówce 10. odcinka. Przewidywalnie? W żadnym wypadku. Jestem zafascynowany i z wypiekami na twarzy oczekuję premiery 2. sezonu! Ocena finału: 9/10
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj