Szósty rozdział
W tym roku dostaliśmy nową historię od Sery Gamble, która odziedziczyła fotel showrunnera po Eriku Kripke. I trzeba przyznać, że był to nieco dziwny okres. Były lepsze i gorsze momenty, były zabawne odcinki, ale była też historia, która przez cały sezon powoli się rozwijała i klarowała. Wielu z długoletnich fanów postawiło krzyżyk na jednej ze swoich ulubionych produkcji po tym, co zobaczyli jesienią 2010 roku i wczesną wiosną 2011. Jednak ci, którzy wytrwali otrzymali nagrodę. Na miesiąc przed finałem akcja nabrała tempa. Do serialu powróciło to, za co ceniliśmy go przez lata: nieoczekiwane zwroty akcji, ciekawa fabuła i ulubieni bohaterowie. Natomiast ostatni odcinek, który prowadził nas do season finale, zatytułowany "The Man Who Would Be King", tylko utwierdził nas w przekonaniu, że obecna odsłona serialu o przygodach braci W. nie jest stracona i posiada spory potencjał.

[image-browser playlist="610783" suggest=""]

Niech krwawi
Wreszcie przyszedł 20 maja 2011, kiedy to stacja The CW wyznaczyła emisję dwóch finałowych odcinków szóstej odsłony przygód Sama i Deana. Nie ukrywam, że po przeczytaniu oficjalnego opisu do pierwszego epizodu byłem dosyć sceptycznie nastawiony i myślałem, że pierwszą godzinę będę raczej drzemał, niż z zapartym tchem śledził rozwój wydarzeń. Na moje szczęście się pomyliłem. Może sama akcja nie była porywająca, jednak pomysł Sery na ten epizod mnie przekonał. Już na samym początku odcinka zostaje wyjaśniona spora część mitologii tego sezonu. Dostajemy odpowiedzi na wcześniej postawione pytania, a jednocześnie pojawiają nam się kolejne. Na dodatek w to wszystko udało się wpleść twórcom powrót Lisy i Bena. Ich obecność nie denerwuje, a jednocześnie pozwala ostatecznie zakończyć ich wątek w Supernatural.

Kanwę odcinka stanowi natomiast poszukiwanie odpowiedzi, na pytanie jak po śmierci Eve otworzyć drzwi czyśćca. Z uśmiechem na ustach obserwuję zmagania Bobby'ego z naszym ulubionym aniołkiem - Castielem, który wydaje się być cały czas o krok przed nim. W międzyczasie bracia zdobywają nieoczekiwanego sojusznika w postaci Baltazara. To przede wszystkim dzięki niemu poznajemy dokładną rolę Casa w całej historii. Ponadto jest on motorem pierwszego zwrotu akcji w finale. Nikt się nie spodziewał podwójnego agenta, a jeśli już, to raczej nie w jego osobie. Kontynuując podróż w poszukiwaniu odpowiedzi, poznajemy zaskakujące pochodzenie Elli, które wyjaśnia jej obszerną wiedzę na temat dawno niewidzianych potworów oraz innych zagadnień związanych z czyśćcem - jak chociażby sposób jego otwarcia. Było bardzo trafne posunięcie ze strony showrunnera, które wyjaśniło wiele aspektów tego sezonu, tym samym spajając wszystkie elementy w jedną, zgrabną całość.

Dużą zaletą tego odcinka była na pewno ładnie zobrazowana więź między braćmi. Współpracowali i wspierali się, jak za dawnych czasów. Mogliśmy znowu zobaczyć ich emocjonalną stronę - Sama, kiedy troszczył się o brata oraz Deana, który najpierw podejmował ciężkie decyzje związane z Lisą i Benem, a potem na temat swoich relacji z Castielem. Nasz znajomy anioł do końca walczył o dobre relacje z braćmi i pomimo ich odmowy pomagał im, troszczył się o nich jak zawsze. Ci jednak nie pozostawili mu wyboru. Nie dziwi więc mnie w ogóle zmiana postawy pierzastego przyjaciela, który bez skrupułów w ostatniej scenie porywa Eleanor, tworząc tym samym mały cliffhanger i zaostrzając nam apetyt na drugą godzinę finału.

[image-browser playlist="610784" suggest=""]

Człowiek, który wiedział za dużo
Druga część zaczyna się od dźwięków chyba ulubionej piosenki każdego fana, która jest niemal wizytówką finału. Mowa tu oczywiście o "Carry On My Wayward Son" grupy Kansas, podczas której oglądamy najważniejsze wydarzenia z poprzednich odcinków. Muszę przyznać, że jest to moment, na który zawsze z niecierpliwością czekam i zawsze czuję ten sam dreszcz emocji, który nastraja mnie bardzo pozytywnie na ostatnie czterdzieści-parę minut obecnego sezonu.

Właściwa akcja zaczęła się od dosyć niezrozumiałej sceny, czyli ucieczki Sama cierpiącego na amnezję. Dopiero kilka minut później dowiadujemy się, że jest to zabezpieczenie Castiela, który chce, aby bracia nie przeszkadzali mu w jego misji. Jest to niemal identyczna scena jak w pierwszej części finału, kiedy to Crowley porywa ukochaną Deana i jej syna. Bardzo mi się podobał ten zabieg twórców, tak w pierwszej, jak i drugiej części season finale, gdyż pokazał on zapobiegliwość naszej anielsko-piekielnej pary. Lecz najlepsze było dopiero przed nami.

[image-browser playlist="610785" suggest=""]

"The Man Who Knew Too Much" napisał sam pomysłodawca serialu – Eric Kripke, co zagwarantowało wysoki poziom historii. Mimo że przez większość czasu oglądaliśmy zmagania Sama z samym sobą, które były wynikiem zburzenia ściany w jego głowie, nie było to aż takie nudne. Dostarczano nam wszak także informacje na temat tego, co się wydarzyło po zniknięciu Eleanor i Casa. Sama walka wewnętrzna natomiast, zaakceptowanie siebie przez młodszego z braci Winchester było już nużące i zupełnie niepotrzebne. Ten czas można było wykorzystać znacznie lepiej.

Zdecydowanie ciekawsza było dalsza część 22. odcinka, która okraszona była piętnem śmierci kilku osób. Wielu z nas będzie zdecydowanie brakować Baltazara, który do samego końca stał po przeciwnej stronie bariery, niż jego skrzydlaci bracia. Mimo że nie zawsze postać ta posuwała fabułę do przodu to jej pojawienie zawsze gwarantowało sporo dobrego humoru i uśmiechu na naszych twarzach.

[image-browser playlist="610786" suggest=""]

Tutaj właśnie dostajemy od Kripke kolejny nieoczekiwany zwrot akcji. Cas okazuje się być wyrachowanym draniem, który nie cofnie się przed niczym, nawet morderstwem, byle tylko osiągnąć zamierzony cel. Na tą postawę wpłynęła chyba również złamana wcześniej relacja z braćmi.

To wszystko prowadzi nas do finałowej sceny, gdzie z każdym kolejnym usłyszanym słowem wzrasta napięcie i podziw dla twórców. Na dzień dobry Crowley, król Piekieł, został przechytrzony, co prowadzi do przepięknej szermierki słownej. Zdumienie na twarzach braci i Rafała jest całkowicie uzasadnione. Widz za to może czuć się przez chwilę zagubiony natłokiem informacji i niespodziewanym rozwojem wydarzeń. Przy okazji mamy niewątpliwą przyjemność obserwować zmianę osobowości w postaci Castiela. W niczym on nie przypomina zagubionego anioła z "The Man Who Would Be King". Teraz jest pewny siebie, wierzy w każdy dotychczas wykonany przez siebie ruch, rzekłbym nawet władczy.

[image-browser playlist="610787" suggest=""]

Nie jeden z nas pewnie wtedy przypuszczał, że moc miliona dusz z Czyśćca dała naszemu znajomemu awans na archanioła. Jednak jak bardzo się można było pomylić świadczą ostatnie minuty finału. Sam próbujący nieskutecznie przebić ostrzem zabijającym anioły postać graną przez Mishę Collinsa, wywołuje całkowity szok. Castiel został nowym Bogiem i każe ukłonić się Winchesterom przed swoim nowym panem i władcą. To oczywiście koncepcja nowego ładu świata w myśl wcześniej już wypowiedzianych słów przez Castiela: "Uciekaj albo giń".

Tego nikt się nie spodziewał. Jeśli ktokolwiek miał być Bogiem wszyscy w ciemno postawiliby na Chucka Shurleya. Jednak sytuacja okazała się zgoła odmienna i nagle pojawiło się setki pytań. Czy nowym wrogiem braci, będzie nowy Wszechmogący, który jeszcze tak nie dawno był ich przyjacielem? W jaki sposób Cas stał się Bogiem – przecież moc dusz z Czyśćca powinna tylko znacząco zwiększyć jego siłę? Co dalej z Crowleyem i Samem, który dopiero co wrócił po raz kolejny do świata żywych? Na te odpowiedzi przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

[image-browser playlist="610788" suggest=""]

Co dalej?
Sera Gamble i Eric Kripke – autorzy dwóch finałowych scenariuszy po raz kolejny udowodnili, że należy im ufać i spokojnie czekać na rozwój wypadków. Dwugodzinny finałowy odcinek może nie był porywający pod względem tempa akcji, ale po raz kolejny otrzymaliśmy to, co w Supernatural najlepsze - potyczki słowne Castiela z Crowleyem i Rafałem oraz Baltazarem, będące niewątpliwie esencją tego sezonu, fantastycznie ukazane relacje pomiędzy braćmi, którymi się zachwycaliśmy podczas pierwszych odsłon serialu, nieoczekiwane zwroty akcji oraz fabułę, która zakończyła się w iście zaskakujący sposób, jednocześnie posiadając potencjał, który z pewnością będzie rozwinięty w przyszłym sezonie przygód naszych ulubionych łowców.

Może nie było idealne zakończenie, z pewnością miało wady, jednak mnie zdecydowanie usatysfakcjonowało. Stało na dużo wyższym poziomie, niż początek 6 serii, sfinalizowało pewne już nie potrzebne wątki - jak np. ten z Lisą - i otworzyło kolejne, równie ciekawe, jak Apokalipsa z 4. i 5. sezonu. Mam nadzieję, że pomysłów nie zabraknie showrunnerom, a my widzowie już jesienią będziemy klaskać z zadowolenia, ciesząc się z dalszej historii Deana, Sama, Bobby'ego i Castiela, nowego Boga.

Autor: Łukasz Ancyperowicz

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj