Sex Education jest serialem pełnym skrajności i naprawdę przedziwnym. Odnosiłem wrażenie, że oglądam komedię młodzieżową z najlepszych czasów lat 80., by chwilę później zmieniło się to w coś bardzo współczesnego, mądrego i niekonwencjonalnego z uwagi na temat poruszający ważne rzeczy związane z seksem. Twórcy mają świadomość swoich mocnych stron i starają się je wykorzystywać w 2. sezonie, ale tym razem akcenty zostały rozłożone inaczej. Drugi sezon nie odtwarza schematu z poprzedniego, ale jest jego rozwojem, naturalną ewolucją i eksperymentowaniem z innym wykorzystaniem silnych punktów programu. Dlatego też fabuła nie skupia się już głównie na klinice Otisa, która stała się wątkiem pobocznym, a raczej na różnych problemach nastolatków, nie tylko związanych z seksem. To pozwala wprowadzić więcej różnorodności fabularnej, niespodzianek i oczywiście dużo gagów. Jeśli komuś pasowało poczucie humoru z pierwszego sezonu, ponownie uśmieje się do łez, choć struktura jest podobna jak w pierwszym sezonie. Oznacza to, że pierwsza jego część jest naprawdę śmieszna, szalona i nietypowa. Później robi się poważniej i historia skupia się na zupełnie innych aspektach życia bohaterów. Dobra wiadomość również dla osób narzekających na małą rolę Gillian Anderson, która zdecydowanie ma ciekawszy i większy wątek w 2. sezonie. Sprawdza się on znakomicie, bo pozwala lepiej ją poznać oraz daje aktorce więcej scen dramatycznych, nie tylko humorystycznych z Otisem.
fot. Netflix
+6 więcej
Pewnym problemem wywołującym mieszane odczucia jest to, co pojawiło się pod koniec pierwszego sezonu, czyli skupienie na nastoletnich dramach w wątkach romantycznych. To właśnie w tym miejscu twórcy zdecydowanie kładą mocniejszy akcent, chcąc wejść w sferę życia nastolatków i... nie udaje się to najlepiej. Widzieliśmy już w ostatnich odcinkach poprzedniej serii, że rozpisanie tego typu historii jest diabelnie przewidywalne i proste. Pojawiają się komplikacje, problemy i konflikty, ale i tak mamy cały czas świadomość, do jakiego określonego celu to dąży. W każdym wątku uczuciowym 2. sezonu jest to zbyt oczywiste, czasem banalne i łopatologiczne. W takich momentach twórcy za bardzo czerpią z gatunkowych schematów, nie prezentując tego dystansu, jaki bawi w Sex Education i traktując to zbyt poważnie i infantylnie. To niedopracowanie jest częścią DNA tego serialu, nie pojawiło się ot tak. W pierwszym sezonie w ostatnich odcinkach było obecne, a tutaj jest znaczący i wyraźny rozwój oraz ważniejsza rola tego typu motywów. Szkoda, bo to zdecydowanie obniża ocenę sezonu przez marnowanie potencjału. Patrząc ogólnie na te osiem odcinków, możemy odczuć, że ten sezon jest również mniej zabawny. Po prostu jest mniej gagów, ale gdy są, trafiają w punkt perfekcyjnie. Twórcy położyli mocniejszy nacisk na dramaturgiczną część tej historii, więc jest poważniej i bardziej emocjonalnie. Sex Education wydaje się mieć w tym sezonie motyw ludzkiego strachu motywującego do różnych działań: kłamstwa, krzywdzenia, ucieczki czy po prostu ludzkich masek, jakie każdy nakłada w społeczeństwie, ukrywając to, co go boli. Jest wiele zaskakująco przemyślanych scen, w których bohaterowie, bojąc się prawd o sobie, zaczynają się wycofywać i ukrywać za konwenansami oczekiwań społecznych. Serial mądrze mówi o tym, jak opinia innych może motywować nas samych do bycia w sprzeczności z tym, kim jesteśmy, a wręcz do dławienia tego, co leży nam na sercu, aby nie skrzywdzić kogoś lub nawet siebie samego. To często powoduje ogrom wewnętrznego cierpienia i sprawia, że człowiek zaczyna się dusić i czuje się zagubiony. Własnie dzięki motywowi masek wielu bohaterów przechodzi istotne przemiany w tym sezonie, stają się postaciami bardziej ludzkimi, wyraźnymi i zrywającymi ze schematami, które zostały im przydzielone na wstępie. Adam, Jackson, Maeve i Otis w tym aspekcie dostają najlepsze i najbardziej poruszające wątki, które przypuszczam, wielu widzów zmuszą do myślenia. A prawda jest taka, że każda postać zyskuje w tym sezonie przez poważniejsze podejście i pozwala lepiej zrozumieć ich jako ludzi z krwi i kości, a nie zabawne schematy osadzone w pewnej konwencji. A przecież obok tego wciąż mamy poruszanie problemów związanych z seksem - czasem zabawnych i zwariowanych, czasem śmiertelnie poważnych i aktualnych we współczesnych czasach (wyjawienie szczegółu jest akurat dużym spoilerem) - czy kwestii religii i tego, czym ona jest dla osoby homoseksualnej.  Tak jak wspomniałem, struktura tego sezonu jest bardzo podobna do poprzedniego i mam z tym problem. Sprawia to bowiem wrażenie, jakby twórcy mieli kapitalny pomysł na 5-6 odcinków, a potem tempo znowu siada i ustępuje miejsca sytuacjom, które nie spełniają zadania bycia emocjonalnymi kulminacjami tej historii. Jeśli koniec sezonu jest zarazem pod wieloma względami najsłabszą jego częścią, coś w tym zdecydowanie nie gra. Oczywiście nie brak furtek, które mają potencjał na rozruszanie historii w kolejnej serii, ale ich wprowadzanie zawsze jest ryzykiem. A co jeśli serial nie dostanie zamówienia na 3. sezon? Wiemy dobrze, że to nigdy nie jest pewne. Trudno jednoznacznie ocenić określoną cyfrą 2. sezon Sex Education. Zalety i najmocniejsze punkty są na swoim miejscu, więc serial bawi, świetnie się go ogląda, a wiele tematów życia intymnego osób heteroseksualnych i homoseksualnych jest poruszana w sposób ciekawy i mądry. Jednocześnie jednak mamy kiepsko prowadzone wątki romantyczne, które odgrywają w tym sezonie jedną z głównych ról i nie pozostawiają dobrego wrażenia przez banały i przewidywalność. W pierwszym jednak było mniej tych wad, więc ostatecznie ocena 7/10. Jest to nadal dobry i warty obejrzenia serial, który gwarantuje rozrywkę, ale ma skazy, które troszkę obniżają jego poziom.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj