Stacja FX reklamuje "Sex&Drugs&Rock&Roll" jako komedię. Ale to jest serial Denisa Leary'ego – dlatego czasem bywa śmiesznie, czasem bezczelnie chamsko, a czasami jest to niczym niezłagodzona, szczera prawda. Czy to się dobrze ogląda? Owszem. I jak to bywa z produkcjami których scenarzystą i gwiazdą jest Leary, niekiedy człowiek ma ochotę przywalić głównemu bohaterowi. Mocno.
Gdyby istniał konkurs na dupka roku, Johnny Rock (Denis Leary) wygrywałby go w cuglach przez ostatnie 25 lat. W serialu "
Sex&Drugs&Rock&Roll" jest on nieznośnym, egoistycznym, zadufanym w sobie i wiecznie zaćpanym palantem, a jednocześnie może ostatnim facetem na świecie, który wie co to jest rock and roll. Albo wydaje mu się, że wie. Tkwi niczym żywa skamielina w świecie facebooków, twitterów i youtubów, czy fajerwerków w staniku Katy Perry i ballad Radiohead. Ignoruje kompletnie otoczenie i zanurzony jest po uszy w tym co uważa za treść życia – wódzia, trawka, koka, prochy i seks.
Niestety z rockiem u Rocka jest już gorzej, bo jego kapela rozleciała się w 1990 roku, dokładnie w noc wydania ich debiutanckiej (znakomitej zresztą) płyty. Przyjaciele są nim zmęczeni, pieniędzy jak nie było tak nie ma, a menadżer ma go zwyczajnie dość. I wtedy okazuje się, że ma dorosłą córkę, która na dodatek ma pieniądze i bardzo chce śpiewać.
Denis Leary zawsze dobrze się czuł w rolach facetów steranych życiem (wystarczy wspomnieć rolę w
Rescue Me), nie stronił tez od pisania scenariuszy i reżyserowania. Nowy serial to jego autorski projekt i widać w nim charakterystyczny dla aktora ton – prześmiewczy, krytyczny, a czasem mocno kontrowersyjny. Niektóre teksty wygłaszane przez Johny'ego Rocka zyskają pewnie waszą pełną aprobatę (scena z paparazzi), na kilka zareagujecie skrzywieniem, a przynajmniej jeden uznacie za ewidentne przegięcie. Postać grana przez Leary'ego jest mocno przerysowana, poczynając od stroju i fryzury (a'la wczesny David Bowie) a skończywszy na języku i potępianiu w czambuł wszystkiego co koliduje z jego widzeniem świata. Facet wkurza, ale widocznie ma w sobie coś, skoro mimo wszystko jest kilka osób, które chcą dla niego jak najlepiej. Zwłaszcza od pewnego momentu.
[video-browser playlist="733132" suggest=""]
Osoby z otoczenia głównego bohatera to też ciekawa galeria typów. Członkowie jego dawnego zespołu borykają się z własnymi demonami, walcząc z nimi za pomocą jogi i fast foodu (Bam Bam) i przepisanych przez lekarza proszków ( Rehab). Na dodatek czują się niedoceniani, lekceważeni i tak dalej. Jedyna osoba z całego towarzystwa, która ma pieniądze i zrobiła jakąś karierę to Flash (John Corbett). Oczywiście pod warunkiem, że za karierę uzna się bycie muzykiem sesyjnym i gitarzystą Lady Gagi. Flash jest też dumnym posiadaczem twitterowego konta @gagaleadguitar i jedynym ogarniętym facetem w tym gronie. Nienawidzą się z Johnnym serdecznie, a interakcje między nimi zapowiadają się całkiem interesująco. Ava z kolei określa sama siebie jako najstarszą groupie świata. Co ją trzyma przy Rocku? Tego jeszcze nie wiemy. Pozostaje oczywiście jeszcze Gigi – cudownie objawiona córka, utalentowana (ku wielkiemu żalowi ojca), piękna i sprytna dziewczyna grana przez Elizabeth Gillies. Wie czego chce i dąży do celu konsekwentnie, denerwując przy tym tatusia i chyba znakomicie się bawiąc.
Pierwszy odcinek wprowadza widzów w historię Johnny'ego Rocka, jego dawnego zespołu i jego – dość marnej - teraźniejszości. Opowiedziane to wszystko jest ciekawie, kilka naprawdę dobrych dialogów przeplata się z dość rynsztokowymi gagami, ale w całości epizod, jako coś co ma zachęcić widza do oglądania serialu, sprawdza się bardzo dobrze. Cudna jest scena, w której panowie wymyślają nazwy dla pewnych części kobiecego ciała – przyznam, że nie przypuszczałam, ze mężczyźni mają aż tak rozwinięte słownictwo.
Odcinek drugi jest długaśnym skeczem o tym, ze Johnny nie potrafi pisać bez „dopingu”. Jest momentami śmieszne, chwilami straszno, a raz chciałam aktorowi i scenarzyście w jednej osobie ukręcić łeb. Odcinek gorszy od poprzednika, ale mam nadzieję, ze to chwilowy spadek formy.
Generalnie
Sex&Drugs&Rock&Roll jest ciekawą propozycją dla tych, którzy nie szukają typowych sitcomów i niekoniecznie lubią rechotać przy każdej okazji. Trochę w serialu za dużo stereotypowego wyobrażenia o rockandrollowym życiu, ale aktorsko broni się on znakomicie, a Elizabeth Gillies ma prawdziwie rockowe zacięcie. A muzyka? No cóż. Rock jest wiecznie żywy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h