To był inny odcinek niż jedenaście wcześniejszych odsłon. Poważniejszy, bardziej emocjonalny, odrobinę depresyjny, ukazujący rodzinę Gallagherów jako monolit. Tej jedności trochę brakowało ostatnio, ale na szczęście w odpowiednim momencie została ona ukazana. W myśl zasady – nic tak nie łączy rodziny jak śmierć kogoś bliskiego. Jako że zmarła była nietuzinkową osobą wzbudzającą silne emocje w każdym członku równie nietuzinkowej familii, jej pożegnanie też do zwyczajnych nie należało. Requiem for a Slut to, jak dość obcesowo sugeruje tytuł, odcinek poświęcony zmarłej Monice. Dlatego też jest on tak wyrazisty. Jego klimat jest bardziej poważny, bohaterowie nie zachowują się w nim niedojrzale, odkładając (przynajmniej częściowo) na bok osobiste niesnaski. Do tego świetnie w tym odcinku nastrój buduje muzyka. Wydaje się, że słychać więcej licencjonowanych utworów niż we wcześniejszych epizodach, ale to może być wrażenie wywołane dobrym ich wykorzystaniem. Momenty, w których w tle było cicho. równie udanie budowały atmosferę. Jednak największe laury za ten odcinek powinni zebrać Fiona oraz Frank. Emmy Rossum i William H. Macy zawsze błyszczą w odgrywanych rolach, lecz w Requiem for a Slut scenarzyści dostarczyli im naprawdę niezły materiał – mogli się wykazać, a odbiorcy delektować ich grą. Szczególnie scena rozmowy tych postaci przed domem jest niesamowita, gdy przypomina się, ile dla rodziny zrobiła bohaterka grana przez Rossum. Zresztą parę scen przypominało tę najlepszą Fionę z pierwszych sezonów: zadbanie o śpiącego na podłodze Franka (pokaz jej bardziej wrażliwej strony), głosowanie w sprawie metaamfetaminy czy scena przy trumnie, gdzie daje upust swoim emocjom. Ciekawym wejściem popisał się też dziadek Bill, szybko zdobywając moją sympatię. Nawet gdy zaczął się odzywać sprawiał wrażenie inteligentnego gościa, trzeźwo patrzącego na świat. Aż dziw bierze, że ktoś tak rozsądny mógłby być ojcem tak niezrównoważonej osoby, a przynajmniej do czasu przypomnienia sobie przypadłości, na którą chorowała Monica. Prawdopodobnie pojawienie się tej postaci było jednorazowe, potrzebne, by wytłumaczyć bardziej uroczysty pogrzeb żony Franka, ale raczej nikt nie wymagał od Billa więcej. Z jednej strony, okazał się sympatyczną postacią, ale z drugiej, dla takich osób w Shameless nie ma miejsca. I jeżeli już się przyczepić do czegoś w tym odcinku, to wątku Trevora oraz Lipa i Sierry. W tym pierwszym przypadku można było jakoś lepiej rozwiązać zerwanie z Ianem (o ile to było zerwanie). Brakowało w tym jakichkolwiek emocji. Natomiast jeżeli chodzi o heteroseksualną parę – ci denerwowali, a szczególnie Sierra, która ni z tego ni z owego postanowiła znów wykazać zainteresowanie chłopakiem, bo mama mu zmarła. Jeszcze niedawno odmówiła mu pomocy i odwróciła się od niego. Dobrze chociaż, że Lip zrozumiał swoje błędy życiowe, daje to nadzieję na ciekawe przygody tego bohatera w przyszłych odsłonach. Finał 7. sezonu Shameless zachwycił. Bez zaskoczeń, zgodnie z tradycją obyło się bez cliffhangera, jednak w tym wypadku koniec mógłby stanowić zakończenie całej produkcji. Mam nadzieję, że zamówiony niedawno sezon 8. będzie finałowy. Serial nie zszedł jeszcze na samo dno, ale od dwóch sezonów jego forma jest dość niestabilna. Zakończona właśnie seria zaliczyła dobry start, lecz w pewnym momencie poziom spadł, bo scenarzyści nie mieli ciekawego pomysłu na prowadzenie postaci, tylko Kevin wraz ze swoimi dwoma żonami oraz Carl, dopóki był obecny, otrzymali ciekawe wątki. Oczywiście zdarzały się przebłyski, ale w kolejnych latach to może nie wystarczyć. Oby tylko Showtime nie powtórzyło błędu jak przy Dexter i nie będzie zamawiało kolejnych serii do momentu, w którym serial znajdzie się na poziomie akceptowalnym tylko dla masochistów. Jeżeli jednak kolejne odsłony będą prezentowały wykonanie Requiem for a Slut to Shameless dla mnie mogłoby trwać i trwać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj