Poprzednia seria zakończyła się w stylu, który mógł stanowić finał całego serialu. Koniec był idealny, choć również budował fundamenty pod kontynuację. Biorąc pod uwagę zawirowania związane z zamówieniem tegorocznego sezonu, decyzja wydawała się słuszna. We Become What We Think Frank! udowodnił zaś, że ciągle ta produkcja bawi, a scenarzyści wciąż mają na nią pomysły. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie po seansie. A wszystko, co dobre, zaczyna się od Fiony. Dziewczyna już na samym starcie informuje, że kończy z Tinderem i związanym z aplikacją przypadkowym seksie. W tamtym roku skupienie się na rozkręceniu pralni może nie było chybioną decyzją, ale najstarszą córkę Franka zawsze dopełniały jednak perypetie rodzinne oraz uczuciowe. Na te pierwsze nie ma, co liczyć, gdyż wszyscy członkowie familii Gallagherów zajmują się sobą, ale zawirowania miłosne mogą wystąpić. Wygląda na to, że Fiona zacznie w tym roku kombinować, jako że jej przyjaciółką została lesbijka Nessa. To może być ciekawe. Bardziej negatywnie oceniam w przypadku tej bohaterki wątek wynajęcia mieszkania. Może ta dziewczyna ma po prostu życiowe szczęście, ale dobicie targu za połowę ceny więcej, niż sugerowali jej to znajomi, wydaje się lekkim przegięciem. Podobno okolica nie jest najlepsza, a samo mieszkanie, mimo że duże, nie jest zbytnio umeblowane, więc twórcy średnio wytłumaczyli, czemu jest ono takie atrakcyjne dla wynajmujących. Jest to jednak niewielki minus i bardziej czepialstwo z mojej strony niż ogromna wada niszcząca przyjemność z seansu. Z każdą kolejną minutą odcinka zyskiwał Lip. Nie lubię jego problemów alkoholowych, ale w tym epizodzie świetnie zostały ukazane jego próby radzenia sobie z nimi. Znalazł pracę, która go odciąga przy motorach, nadal pracuje w knajpie prowadzonej przez Fionę i ugania się za Sierrą. Ta gonitwa mogła się skończyć dla niego źle, a ja nawet byłem blisko krzyku: „Tylko nie idź po alkohol, idioto!”, ale na szczęście twórcy też nie chcieli po raz kolejny spuszczać Lipa na dno, chwilę po tym, jak dali mu wyjść na prostą. Jego sentyment do byłej oraz jej dziecka jest logiczny, ale to odwiedziny u byłego profesora uznaję za moment odcinka. Chłopak zachowuje się w miarę rozsądnie i mam nadzieję, że tak mu już zostanie do końca sezonu. Póki co jest nieźle. Jedną z najjaśniejszych gwiazd Shameless od zawsze był Frank. To jest ten typ postaci, przy którym twórcy nie muszą się zbytnio wysilać przy tworzeniu nowych przygód, gdyż dzięki jego charakterowi one w zasadzie piszą się same. Nigdy nie byłem w stanie rozgryźć mężczyzny i dalej nie mogę, nie wiem, na ile jego próby kompensaty innym jego zachowań to gra, a ile faktyczne odzyskanie sumienia, lecz to niezwykle intrygujący wątek. Czuć w nim potencjał na wiele i trudno przewidzieć, w którą stronę się rozwinie. Po raz kolejny na sceny z głową rodziny patrzy się z największym zainteresowaniem, gdyż – jak zwykle – są one najbardziej nieprzewidywalne. Frank nie zawodzi. O ile ojciec rodzeństwa Gallagherów to gwiazda Shameless w ogólnym rozrachunku, tak największą gwiazdą We Become What We Think Frank! bez wątpienia był Liam. Postać grana jest przez nowego aktora, który tym razem ma wiele do pokazania, a raczej do powiedzenia. Perypetie czarnoskórego Gallaghera stanowiły najzabawniejszą część odcinka. Świetnie przy okazji nabijając się z amerykańskiej poprawności politycznej, zaś padający z jego ust tekst o życiu, które znaczy – genialny. Oby więcej takiego Liama w tym sezonie. U reszty rodziny dzieje się mniej ciekawie. Debbie ułożyła sobie jakoś życie. W końcu może przestanie być smarkulą, która wszystkich denerwuje od paru sezonów. Dziewczyna daje sobie radę i taką chcę ją oglądać: zaradną, a nie wkurzającą. Carl wrócił i poza sprzedawaniem narkotykowego spadku oraz dbaniem o pozostanie w żołnierskim trybie życia nie robi nic nadzwyczajnego. Ot, jest, może się jeszcze rozkręci, ale grunt, że ta dwójka nie przeszkadza. Problemem jest Ian. W jego przypadku nie widzę tych pozytywów, co u innych postaci. Znów kręci się koło Trevora, który nie jest jakąś szczególnie ciekawą osobistością. W poprzednim sezonie rudowłosy chłopak dostał swoje idealne zakończenie wątku z Mickeyem, więc teraz twórcy muszą stanąć na wyżyny swoich umiejętności, by go ciekawie prowadzić. Póki co nie jestem zadowolony z efektów ich prac, ale tak naprawdę jeszcze za wcześnie, by spisywać wątek Iana na straty. Ze wszystkich obecnych w odcinku jego przygody oglądałem z największym znużeniem. To bohater, który zyskuje bardziej, gdy wchodzi w interakcję z innymi członkami rodziny. Na koniec zostawiłem Veronikę i Kevina. Obydwoje radzą sobie świetnie (jak na sytuację, w której się znaleźli), ale z tej dwójki tym razem zabawniejsza jest kobieta. Jej marzenia o zabiciu Swietłany, a później nasłanie na nią urzędu imigracyjnego, to świetny pomysł i równie nieźle zrealizowany. Mam jednak przeczucie, że odzyskanie Alibi nie będzie takie proste. Kevina zaś mi po prostu szkoda. Jeżeli okaże się, iż ma raka, będę raczej niezadowolony. To świetna postać komediowa i aż go szkoda, by zmagał się z takim problemem. Z drugiej strony – takie jest życie, nikogo nie oszczędza. Przynajmniej scena odkrycia guza nie zawiodła. Bardzo w stylu tej produkcji. Narzekanie bierze się tylko i wyłącznie z mojej sympatii do Ballów. We Become What We Think Frank! to udany odcinek premierowy. Liczę na utrzymanie poziomu, bo naprawdę dobrze się ogląda ten tytuł. Akurat nie zaliczam się do fanów, którzy z utęsknieniem czekali na ten serial, ale gdy już się pojawił, nabrałem ochoty na więcej. Całe szczęście dostanę to, czego chcę, a najlepsze jest to, że znając scenarzystów, będę raczej zadowolony z prezentowanego poziomu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj