Shazam miał być bohaterem, który wniesie trochę lekkości, humoru i kolorów do tego ciemnego i poważnego DCU stworzonego przez Snydera. Projekt powierzono Davidowi F. Sandbergowi, który dotychczas specjalizował się jedynie w horrorach. Wybór nieoczywisty, ale okazał się strzałem w dziesiątkę. Film z 2019 roku spełnił wszystkie pokładane w nim nadzieje. Wpuścił trochę powietrza do tej niezbyt szczęśliwej franczyzy, pokazując, że istnieje szansa na poprawę. Od tego czasu dużo się wydarzało. DC Comics i Warner Bros. spowodowali istne trzęsienie ziemi, wprowadzając nowych dyrektorów, czyli Jamesa Gunna i Petera Safrana, którzy mają zapewnić nowe otwarcie, spełniające wymagania fanów. Oznacza to, że wielu bohaterów, których znamy, zostanie odstawionych na boczny tor lub zrecastowanych. Nim do tego dojdzie, WB musi pokazać produkcje, które powstały jeszcze przed podjęciem tej decyzji. I tak na duży ekran trafia drugi film o chłopcu, który nieoczekiwanie zyskał moc greckiego boga i musi dość szybko nauczyć się z niej korzystać. Minęło już trochę czasu od dnia, gdy cała rodzina Billy’ego (no prawie cała) zyskała boskie moce. Każdy z bohaterów nauczył się z niej korzystać i teraz sprawdza, jakie są jej ograniczenia. Problem w tym, że każdy chce działać na własną rękę. Niezbyt podoba się to Billy’emu (Zachary Levi), który czuje, że jego drużyna się rozpada i traci więzi. Bohater stara się wprowadzić więc pewne zasady, które wymuszą na nich wspólne działanie. Nie pomaga mu jednak fakt, że nie potrafią oni działać drużynowo, co coraz częściej dostrzegają osoby postronne. Nasi herosi nie mają najlepszej opinii, bo każda ich misja ratunkowa kończy się ogromnymi zniszczeniami. Krótko mówiąc: nie o takich obrońcach świata marzyło społeczeństwo. Tymczasem w mieście pojawiają się córki Atlasa – greckiego tytana, ograbionego niegdyś z mocy przez pewnego Czarodzieja (Djimon Hounsou). Hespera (Helen Mirren), Kalypso (Lucy LiuLucy Lu) i Anthea (Rachel Zegler) zostały uwolnione ze swojego magicznego więzienia i zjawiły się na Ziemi, by odebrać, co im się prawnie należy. A przynajmniej tak im się wydaje. Problem w tym, że ich moce zostały już oddane pewnym śmiertelnikom.  Shazam! Gniew bogów ma dużo poważniejszy i mroczniejszy ton niż pierwsza część. David F. Sandberg skupił się na dorastaniu, co było nieuniknione, bo obsada w dużej części składa się z młodych aktorów. I trzeba przyznać, że to bardzo ciekawy kierunek. Zwłaszcza że nie chodzi tutaj tylko o pojawiające się uczucia czy pierwsze miłości, ale także o niepokój dziecka, które niedługo osiągnie odpowiedni wiek, więc system opieki społecznej nie będzie go już obejmować. Stoi przed nim widmo ponownej bezdomności, a świat, który udało mu się zbudować, zaraz może zniknąć. I jeszcze w tym samym momencie pojawiają się przeciwnicy, którzy mogą go pozbawić także tego drugiego wymiaru, który zyskał. Scenariusz autorstwa Henry’ego Gaydena i Chrisa Morgana pięknie spina te dwa światy i daje ciekawy punkt wyjścia. Szkoda, że później to wszystko ginie gdzieś pod naporem walki, akcji i masy efektów specjalnych. David poszedł z tą serią trochę w kierunku lubianych przez siebie horrorów. Wprowadził do produkcji hordy mitycznych bestii, które terroryzują miasto. A antagonistą uczynił smoka rodem z Gry o tron. Dzięki temu dostajemy wiele scen akcji i widowiskowych walk. Szkoda tylko, że po pewnym czasie stają się one generyczne i szybko się o nich zapomina. Zachary Levi świetnie się bawi jako Shazam. W odróżnieniu od innych aktorów grających superbohaterów nie poddał się katorżniczemu treningowi. Założył kostium wypchany wypełniaczami i spełnia swoje dziecięce marzenie. Widać, że dla niego jest to projekt komediowy, który ma po prostu dostarczyć rozrywki. Nie przypisuje do tej fabuły większej czy głębszej ideologii. Warto dodać, że reżyser i scenarzyści dostrzegli potencjał młodego Jacka Dylana Grazera, który dostał teraz dużo więcej czasu. Wypchnął z pierwszego planu Ashera Angela grającego dziecięcą wersję Shazama. To na barki Grazera spadła część humorystyczna tego filmu. Zresztą dodano mu dość ciekawego partnera (Djimon Hounsou), by miał się z kim wymieniać uszczypliwymi, sarkastycznymi komentarzami. Czarownik w tej odsłonie ma dużo więcej do zagrania, bo nie jest już wyłącznie mentorem młodego Billy'ego.
Warner Bros.
+31 więcej
Świetnym posunięciem było zatrudnienie Helen Mirren, Lucy Liu i Reachel Zegler w rolach czarnych charakterów. Każda z pań ma inną dynamikę i wnosi do produkcji zupełnie inną energię. Wszystkie znakomicie się uzupełniają, dzięki czemu sceny z ich udziałem są bardzo ciekawe. Reżyser powiedział, że Helen Mirren postanowiła część kaskaderskich choreografii wykonać sama, co zaowocowało złamaniem palca, o którym nikomu na planie nie powiedziała. Zacisnęła zęby i grała dalej. W scenach akcji widać, że żadna z pań nie korzystała przesadnie z dublerów. Dzięki temu operator nie musiał kombinować i dostajemy fajne sekwencje. Może nie jakieś spektakularne jak w serii z Johnem Wickiem, ale przynajmniej bez chaotycznego montażu. Shazam! Gniew bogów jest typowym superbohaterskim blockbusterem nastawionym na rozrywkę. Nie ma większych aspiracji. Nie udaje, że ma jakiś głębszy sens. Po prostu pokazuje widowiskową walkę jak z komiksu. Nikt nie kładzie tu podwalin, by wprowadzić jakichś nowych bohaterów. To produkcja, która ma początek i koniec. Nie jest może wybitna, ale spełnia swoje zadanie. Co nie zmienia faktu, że jest to raczej propozycja na jeden seans – później już do niej nie wrócicie. Nie wiem, jaki będzie dalszy los Shazama, ale jedna ze scen po napisach – nagrana już w porozumieniu z Gunnem – sugeruje, że zostanie on z nami na dłużej. Z drugiej strony w WB wszystko zmienia się tak szybko, że niczego nie można być pewnym. Ja bym się jednak nie obraził, gdyby Zachary Levi został jeszcze trochę w tym uniwersum. Świetnie do niego pasuje.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj