Oczywiście niczym nowym nie są premiery komiksów, dotyczących mniej znanych w Polsce postaci, przy okazji wypuszczenia blockbusterów z ich udziałem. Nie ma w tym nic złego, szczególnie że propozycja Egmontu jest naprawdę udanym, a nawet uroczym powrotem do klasycznych, nieco naiwnych (w dobrym tego słowa znaczeniu) narracji superbohaterskiej. Można to traktować jako hołd dla Złotej Ery komiksu. Jeff Smith przedstawia nam genezę przygód Billy’ego Batsona, bardzo nawiązując do oryginalnej serii z lat 40. (porównanie starych paneli z nową wersją znajduje się w Dzienniku Shazama, czyli osobistych notatkach Smitha, dotyczących m.in. inspiracji przy tworzeniu kolejnych zeszytów). Jego kreska, jeżeli czytaliście dość popularnego w naszym kraju Gnata, jest bardzo jasna, momentami nawet przaśna, przez co wielu czytelników może to na początku odrzucić. Osobiście miałem z tym spory problem na początku, jednak po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że nie ogranicza to autora w pokazywaniu dość mrocznych aspektów historii (np. aligatorów próbujących zjeść małe dzieci). Coraz bardziej wciągałem się w tę narrację, uznając ją po pewnym czasie za coś w rodzaju remake’u, podobnego do tworzenia kolejnych filmowych wersji Spider-Mana w myśl zasady, że każda generacja powinna mieć swojego odpowiednika, dostosowanego m.in. do panujących trendów czy rozwoju efektów specjalnych. Dokładnie tak samo jest z Potwornym Stowarzyszeniem Zła. Historia w nim opowiedziana jest dość odtwórcza, jednak stworzona na potrzeby młodego czytelnika XXI wieku.
Źródło: Egmont
Wyżej wymienione aspekty bardzo dobrze współgrają z kreacją postaci, czy to pomocników tytułowego bohatera, czy to jego wrogów, których zarysowanie motywacji nie wymaga ogromnej ekspozycji, bo m.in. wyobrażenie Jeffa Smitha na temat ich wyglądu czy cech charakterystycznych doskonale świadczy o zamiarach. Autor wpisuje klasycznych „złoli” Shazama, czyli doktora Sivanę i Mister Minda, w jedną, składną historię, dodając zaginioną siostrę Billy’ego, która przypadkiem zyskuje takie same moce, jak jej odnaleziony brat. Smith jest doświadczonym autorem, a patrząc na jego prywatne notatki, mocno przemyślał budowę opowiadanej historii. Wszystko to, łącznie z hołdem dla Złotej Ery komiksu, jego bezpretensjonalności i naiwności, tworzy niezwykle uroczą opowieść, dostosowaną do bardzo młodego czytelnika, jak i dla starszych, którzy np. po obejrzeniu filmu dopiero co sięgają po komiksowy pierwowzór. Oczywiście nie wykluczam osób siedzących w tym światku od lat, ponieważ mogą odnaleźć tutaj świetnie zrekonstruowaną wersję znanych im przygód, a przy okazji świetnie się bawić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj