W moim przypadku podziałało. Po małym napadzie furii, jaki miał miejsce po otrzymaniu wiadomości o przesunięciu się premiery Sherlocka na styczeń, z czystym sumieniem mogę teraz stwierdzić, że warto było czekać choćby dwa razy dłużej. Trudno jest mi napisać recenzję produkcji, która podoba mi się w stu procentach. Muszę z góry uprzedzić, że raczej daleko mi będzie do obiektywizmu. Poziom językowy też może zbytnio nie zachwycać – moja dość otępiała z wrażenia głowa potrafi wymyślić tylko jeden odpowiedni przymiotnik – "genialny".

[image-browser playlist="605902" suggest=""]
©2012 BBC

Sherlock Holmes jest postacią powszechnie znaną i z pewnością nie trzeba go nikomu przedstawiać. Odkąd za sprawą pióra sir Arthura Conan Doyle'a w 1887 roku rozwiązał pierwszą zagadkę kryminalną, nie chciano dać mu spokoju. Powstawały nowe opowiadania, stale powiększały się rzesze fanów, które domagały się wciąż więcej i więcej, Doyle’owi nie udało się swojego bohatera nawet porządnie uśmiercić, bo protesty brytyjskich fanatyków w cudowny sposób przywróciły go do świata żywych. Przez lata powstawały kolejne produkcje mówiące o detektywie, początkowo były to ekranizacje opowiadań, potem pozwolono już sobie na większą swobodę w wymyślaniu nowych zagadek do rozwiązania. Holmes, ze swoją fajką i czapeczką, stał się prawdziwą ikoną. Z twórczości sir Arthura czerpano pełnymi garściami. I to tak często, że można się było zagubić w ogromie filmów, seriali i gier komputerowych opowiadających o detektywie.

Nie lubię uwspółcześniania, drażni mnie ciągłe czerpanie z tych samych źródeł. Dlatego pomimo mojego wręcz fanatycznego uwielbienia dla twórczości Doyle’a, do nowej produkcji BBC podchodziłam półtora roku temu bardzo, bardzo sceptycznie. Holmes w XXI wieku? Bez londyńskiej mgły, dorożek, za to posługujący się najnowszą technologią? Zaczęłam oglądać tylko po to, żeby móc go wyśmiać. Musiałam uznać swój błąd już po paru pierwszych minutach. Po trzech wspaniałych odcinkach czułam bolesny niedosyt i nie mogłam się doczekać kolejnej dawki tak wspaniałej rozrywki. No dobrze, może teraz wytłumaczę na czym opieram swoje zachwyty.

[image-browser playlist="605903" suggest=""]©2012 BBC

Bohaterowie - tutaj twórcy napotkali chyba największą przeszkodę. Nie mogli przecież zbudować sobie całej scenerii współczesnego Londynu i w te realia wrzucić postaci z XIX wieku. Wywołałoby to bardzo dotkliwy zgrzyt i położyło całą produkcję. Nie można ich też było zbudować zupełnie od nowa i całkowicie odciąć od pierwowzorów. Trzeba więc było kombinować. I właśnie to kombinowanie wyszło im diabelnie dobrze. Pierwowzory zostawili w spokoju, zaś na potrzeby serialu powołali bohaterów, będących wspaniałymi, niemalże doskonałymi wariacjami. Bardzo dokładnie odkurzono wszystkich z nagromadzonego przez ten czas kurzu, dokręcono kilka śrubek, wymieniono sporo części i voila! Dostaliśmy produkt nowoczesny, zgrabny, nieawaryjny i w dodatku ładnie opakowany. To postaci pełnokrwiste, skomplikowane i wielowymiarowe. Chwilami nawet lepsze od poprzedników sprzed ponad wieku, a to już nie lada wyczyn.

Na początek może główny bohater. Oczywiście współczesny Holmes jest tak samo genialny, tajemniczy i odpychający jak jego pierwowzór literacki. Jednak z drugiej strony dość daleko mu do tego poważnego, dystyngowanego i chwilami niestety dość nudnego dżentelmena. Tutaj Holmes jest zadziornym, upartym i bardzo rozpieszczonym dzieciakiem, wciąż chcącym się bawić. Do Pałacu Buckingham przychodzi odziany tylko w prześcieradło, demonstruje jak bardzo znudzony jest zwykłymi sprawami i zwykłymi ludźmi i…w końcu potrafi się śmiać. Watson – weteran wojenny, prowadzący coraz bardziej popularny blog o sprawach Holmesa (i napędzający w ten sposób klientów). I tu też świetnie – Watson wciąż jest trochę nieporadny i nie dorównuje bystrością przyjacielowi, ale w końcu ma charakter! Jest postacią samą w sobie - zdolny do samodzielnego myślenia i ripostowania, a nie tylko tępym urządzeniem do podziwiania Holmesa i odbijania jego wspaniałości na tle własnej ignorancji. O intensywnych relacjach tej dwójki można byłoby napisać całe wielkie tomisko z zakresu psychologii i już same w sobie stanowiły doskonały materiał na serial. Mistrzowskie wymiany zdań między nimi stanowią główny i chyba najlepszy element humorystyczny serialu. Mycroft, przez Doyle'a traktowany trochę po macoszemu, tutaj urasta do rangi regularnego i także bardzo interesującego bohatera.

[image-browser playlist="605904" suggest=""]©2012 BBC

Profesor Moriarty również wypada świetnie. Chociaż nie pojawia się na ekranie zbyt często (pewnie będziemy musieli poczekać jeszcze kilka odcinków), to kiedy już to robi, na długo nie można o nim zapomnieć. Spojrzenie szaleńca przestaje przerażać w momencie, w którym z jego kieszeni rozlegają się pierwsze dźwięki "Stayin’ Alive" Bee Gees (bezcenne). Wszyscy wiemy, że to twardy zawodnik oraz najgroźniejszy przeciwnik Holmesa, który w końcu będzie musiał być pokonany…ale do tego czasu naprawdę jest się czym nacieszyć. Dobra robota.

I w końcu mamy Irene Adler. Bezapelacyjnie najbardziej tajemniczą i intrygującą epizodyczną postać w opowiadaniach o Holmesie. Jedyna kobieta, do której detektyw coś czuł, którą podziwiał i której udało się go pokonać... Jednocześnie byłam bardzo podekscytowana jej pojawieniem się w serialu i pełna obaw co do tego, czy aktorka sprosta takiemu zadaniu. Znów jak najbardziej pozytywne zaskoczenie. Tutaj dopiero twórcy się zabawili! Irene, w 1891 roku piękna śpiewaczka operowa, w 2011 okazuje się być zdeprawowaną i cyniczną kobietą z dość kontrowersyjnymi upodobaniami seksualnymi i jeszcze dziwniejszym poczuciem humoru. Chemia między ta dwójką faktycznie aż bucha, a zestawienie ze sobą takich osobowości nie może się nie udać.

[image-browser playlist="605905" suggest=""]©2012 BBC

Jak każdy z poprzednich odcinków "Scandal in Belgravia" luźno opiera się na twórczości Doyle'a – w tym przypadku jest to opowiadanie "Scandal in Bohemia" (polski tytuł – "Niezwykła kobieta"). Czeską rodzinę królewską zamieniono na brytyjską, kompromitujące zdjęcia na... bardziej kompromitujące, a zwycięstwo niezwykłej kobiety na niezwykłe zwycięstwo Holmesa. Historia była jak zwykle bardzo dobra – dużo niespodzianek i zwrotów akcji i bardzo dużo dobrego humoru. Tutaj twórcy też nie odmówili sobie zabawy – Holmes jako król internetu i prawiczek plus niezwykle pomysłowe wprowadzenie słynnej czapeczki - sir Arthur z pewnością śmieje się do rozpuku w grobie.

Był to odcinek o dość poważnej tematyce – groźba wielkiego skandalu, zagrożenia bezpieczeństwa całego państwa, terroryści i operacje rządowe (warto tez wspomnieć o genialnym rozwiązaniu sceny nad basenem z poprzedniego odcinka. Wow!). Te wszystkie wydarzenia odsuwały się jednak na trochę dalszy plan. Widzowie, którzy nie poddają się żadnym sentymentom, może zrozumieli wszystko przy pierwszym seansie. Tym drugim nie było jednak tak dobrze. Bo przecież w tym odcinku widzimy Holmesa z zupełnie innej strony – nie tylko troszczy się o panią Hudson, a przez jego gardło jakimś cudem przeciska się słowo „przepraszam”. W grę wchodzi kobieta. Po tak wielu spekulacjach na temat orientacji detektywa i jego rzekomym zadurzeniu w Watsonie teraz już nikt chyba nie ma wątpliwości co do tego, że Holmes lubi kobiety. No dobrze, tę KOBIETĘ.

Mimo tak niecodziennej formy, odcinek z pewnością nie był ckliwy i nazbyt uroczy. Holmes, miotany zupełnie nowymi dla niego uczuciami, złapany w sidła jak pierwszy lepszy uczniak, ale po chwili zręcznie się z nich wyplątujący, był jeszcze lepszym Holmesem. Scenarzystom udało się zachować właściwą proporcję. Mam wątpliwości jedynie co to zakończenia – zbyt przekombinowanego i zbyt na siłę. Ale to nic w porównaniu ze wspaniałą całością.

[image-browser playlist="605906" suggest=""]©2012 BBC

Sherlock jest tym typem produkcji, w której nie liczy się tylko "co", ale także "jak". I to "jak" jest chwilami nawet lepsze. Zastosowana forma wizualna, nowatorska i nietypowa, w tym przypadku bardzo się sprawdza i jest jak najbardziej odpowiednia. Pokazanie w taki sposób procesu myślowego detektywa jest strzałem w dziesiątkę – wprost ocierający się o geniusz montaż sprawia, że widz może cały czas aktywnie w nim uczestniczyć, a nawet spróbować prowadzić śledztwo na równi z Holmesem. Pozwala mu też dostrzegać, to co widzą tylko jego oczy czy patrzeć, jak bezsensowne rzędy cyferek zamieniają się w głowie detektywa w ważną rządową informację. Wiadomości tekstowe, wyświetlające się na ścianach, murach i płotach też są ciekawym pomysłem, a scena, w której Moriarty zdmuchuje rzędy sms-owych literek to po prostu cudo. Nie wolno zapomnieć też o niezwykle klimatycznej muzyce.

Sherlock nie ma słabych odcinków, nie ma nawet słabszych momentów. "Scandal in Belgravia" był dobry jak poprzednie trzy odsłony serialu, a w moim osobistym rankingu stawiam go na pierwszym miejscu. Czas oczekiwania do następnego odcinka ("Pies Baskerville'ów"!) umila mi ciągłe przewijanie tych samych scen z odcinka pierwszego. Wciąż są dla mnie tak samo perfekcyjne. To może świadczyć jak najlepiej o twórcach tej produkcji albo jak najgorzej o mnie. Osobiście skłaniałabym się ku tej pierwszej opcji, ale nie mnie decydować.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj