Ciemne wnętrze, posępna atmosfera. Strugi deszczu za oknem. W tym ponurym pokoju siedzi naprzeciwko siebie dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna. „Co się wydarzyło, John?” - pyta kobieta. Odpowiedź nie może przejść Watsonowi przez gardło, na jego twarzy widać wielki ból. Po chwili gdzieś w tle włącza się muzyka, a on w końcu wyjaśnia: „Mój najlepszy przyjaciel, Sherlock Holmes… nie żyje.”

Ta wiadomość jakoś nie robi na nas zbyt dużego wrażenia. Zamiast przerażenia i smutku wywołuje raczej uśmiech zaciekawienia i przyjemny dreszczyk oczekiwania na wielkie emocje. Słusznie. Ostatni odcinek Sherlocka z pewnością ich dostarcza.

[image-browser playlist="" suggest=""]
©2012 BBC

4 maja 1891 roku Sherlock Holmes i James Moriarty, spleceni w śmiertelnym uścisku, utonęli w odmętach wodospadu Reinchenbach, położonego malowniczo w szwajcarskich Alpach (tak na marginesie – może nie wiecie – co roku właśnie 4 maja odbywa się w tym miejscu zlot miłośników Holmesa). 120 lat później Holmes jest znany wszystkim Brytyjczykom jako „Reichenbach Hero”, gdyż przyczynił się do odzyskania przez muzeum wielkiego dzieła angielskiego impresjonisty Williama Turnera – zatytułowanego oczywiście „Wielki wodospad w Reinchenbach”. Sherlock od samego początku w bardzo przyjemny i subtelny sposób przekomarza się z prozą Doyle’a. Czasem trochę się z sir Arthurem drażni i wyśmiewa jego XIX-wieczną naiwność, chwilami zaś skłania głowę z wielkim uznaniem. Wbrew temu, co mówi nam pierwsze wrażenie, serial w gruncie rzeczy pozostaje, choć w dość pokrętny sposób, wierny oryginałowi.

Nie inaczej sytuacja przedstawia się w „The Reinchenbach Fall”. Od rozwiązania tajemnicy potworów z Baskerville minęło już trochę czasu, a Holmes radzi sobie coraz lepiej. Niemal każda sprawa, której się podejmuje, staje się wielkim wydarzeniem medialnym. On sam, jako celebryta numer jeden wszystkich tabloidów (które ośmielają się nawet nadawać mu „ksywki”), musi paradować przed fotoreporterami w znienawidzonej „czapce-uszatce” i udawać, że się uśmiecha. W zachowaniu właściwego „taktu i wyczucia” w tym zupełnie nowym świecie dzielnie pomaga mu Watson. Stoi twardo u jego boku i szeptem instruuje jak trzeba zachowywać się wśród ludzi.

[image-browser playlist="" suggest=""]
©2012 BBC

Tę niewątpliwa sielankę przerywa nasz ulubiony consulting criminal (swoją drogą również w uroczej czapeczce), przy akompaniamencie samego Gioacchiniego Rossiniego dokonując zbrodni wszech czasów. Z właściwym sobie wdziękiem i bez najmniejszego wysiłku łamie zabezpieczenia trzech najbardziej strzeżonych miejsc w Wielkiej Brytanii. Holmes nie wie jeszcze, że Moriarty’emu nie chodzi tylko o pokaz siły i zareklamowanie własnej osoby przestępcom z całego świata, ale przede wszystkim o rozrywkę. I tak zaczyna się zabawa.

James Moriarty wielu osobom się nie spodobał. Miał być zbyt udziwniony i tak bardzo różny od Moriarty’ego w wersji klasycznej – dystyngowanego jegomościa w średnim wieku, o zimnym spojrzeniu i umyśle zdolnym tylko do chłodnych kalkulacji. Współczesny geniusz zła ma chyba więcej wspólnego z Jokerem niż z tym angielskim dżentelmenem. James bez wątpienia jest człowiekiem szalonym. Jego rozbudowana mimika, ruchy paralityka, dykcja ze skłonnością do zaśpiewu, wysublimowany gust muzyczny i jeszcze bardziej specyficzne poczucie humoru raczej nie tworzą stereotypowego czarnego bohatera. W tym szaleństwie jest jednak metoda. Moriarty, zupełnie nieobliczalny i nieprzewidywalny, przeraża jak nigdy dotąd i zdecydowanie przyspiesza puls.

[image-browser playlist="" suggest=""]
©2012 BBC

„The Reinchenbach Fall” opowiada przede wszystkim o starciu tych dwóch osobowości. Zarówno Holmes, jak i Moriarty przez całe życie walczyli z nudą – nudnymi sprawami, nudnymi przestępstwami, a przede wszystkim nudnymi ludźmi. Tej dwójce, czy to prowadzącej uprzejmą rozmowę nad filiżanką bawarki, czy w trakcie śmiertelnego pojedynku na dachu, na pewno nie można bycia nudnym zarzucić. Chociaż stoją po przeciwnych stronach barykady, tak naprawdę od początku widać, jak bardzo są do siebie podobni. „James Moriarty w ogóle nie jest człowiekiem. Jest pająkiem. Pająkiem w centrum przestępczej sieci złożonej z tysiąca nitek i wie dokładnie jak każda z nich funkcjonuje.” – tak podsumowuje go na sali sądowej Sherlock, po zaledwie pięciu minutach znajomości. Jakiś czas później Watson, rozmyślając o przyjacielu, stwierdza: „Bywały chwile, kiedy nie sądziłem nawet, że jesteś człowiekiem.”

Możemy się jedynie zastanawiać kim byłby Moriarty bez Holmesa i Holmes bez Moriarty’ego. „W każdej bajce potrzebny jest łotr. Potrzebujesz mnie, beze mnie jesteś nikim.” – James w zgrabny sposób podsumowuje łączące ich stosunki. Boją się siebie, ale jednocześnie są sobą zafascynowani. Wciąż wystawiają się na próbę, chcą przekonywać się, czy przeciwnik jest faktycznie tak przebiegły, inteligentny i wyjątkowy, za jakiego ten drugi go uważa. Moriarty chce pokonać Holmesa, obmyśla wielki plan publicznego upokorzenia go i doprowadzenia do tchórzliwej śmierci. Jednak jednocześnie pragnie, by gra toczyła się dalej, żeby Sherlock odbił piłkę niemożliwą do odbicia i zupełnie go zaskoczył. Boi się, że jego największy przeciwnik go zawiedzie, nie okaże się godnym poświęcenia mu czasu i energii. Obaj ciągle potrzebują zabawy, muszą być czymś zajęci. „Całe życia poszukiwałem rozrywek, a ty byłeś najlepszą rozrywką” – zwierza się James – „A teraz nie mam nawet ciebie, bo cię pokonałem. Będę musiał wrócić do zabawiania się zwykłymi ludźmi” – triumf nie smakuje mu tak dobrze ze świadomością, że zwyciężył tylko kolejnego zwykłego człowieka.

[image-browser playlist="" suggest=""]
©2012 BBC

To, że Moriarty planuje dla Holmesa coś lepszego niż zwykła, pospolita śmierć, możemy wyczytać już na samym początku odcinka. Pojawia się kilka wskazówek. Watson proroczo zapowiada, że prasa może się od detektywa szybko odwrócić. Początkująca reporterka, znieważona przez detektywa, zapowiada zemstę. Dziecko krzyczące przeraźliwie na widok Sherlocka jest już zbyt oczywistym tropem. Nie przeszkadzało to jednak w ogólnym odbiorze. Cały odcinek bardzo grał na emocjach. Było dużo śmiechu (Sherlock w sądzie, Watson i Holmes uciekający przed policją trzymając się za rączki – bezcenne), wzruszeń (niezawodna Molly i „to przyjaciele chronią ludzi”), ale przede wszystkim dużo, dużo akcji.

Kto by pomyślał, że dwójka rozpieszczonych, znudzonych dzieci, bawiąca się w słowne przepychanki na dachu niezidentyfikowanego londyńskiego budynku może tak podnieść poziom adrenaliny? Ta opowieść była poprowadzona niemalże idealnie. Intryga doskonała, wbijające w fotel zwroty akcji i mistrzowskie sianie niepewności. Chwilami można się było zacząć poważnie zastanawiać, czy twórcy jednak nie odważyli się na profanację wszech czasów i nie postanowili zaskoczyć nas Holmesem udawanym bądź Holmesem schizofrenikiem. Do końca nie wiemy na czym stoimy. Czy Sherlock wyszedł na spotkanie przeciwnikowi z gotowym planem działania, czy też grał na zwłokę i improwizował? Który z nich był w czasie tej konfrontacji lepszym aktorem, który szybciej rozszyfrował drugiego? Dalej nie możemy być do końca pewni. Chociaż przez większość czasu szala zwycięstwa zdecydowanie przechylała się na stronę Moriarty’ego, zakończenie (swoją drogą, trochę zbyt...dosłowne) pokazało nam, że to jednak Sherlock był cały czas krok przed nim. Teraz pozostaje nam tylko głowić się jak udało się mu sfingować własną śmierć. No dobrze, wiadomo, że maczała w tym palce Molly, a śmieciarka i chłopak, który potrącił Watsona nie znalazły się tam przypadkiem. Na pełną historię musimy jednak sporo poczekać.

[image-browser playlist="" suggest=""]
©2012 BBC

Nie jestem pewna, czy w tym przypadku warto w ogóle wspominać o aktorstwie, które od pierwszej minuty pierwszego odcinka było perfekcyjne. Jednak to, co tym razem zaprezentowali nam Benedict Cumberbatch, Andrew Scott i Martin Freeman naprawdę zasługuje na osobną linijkę. Dodatkowo jak zwykle wspaniałe zdjęcia, genialny montaż i sposób prowadzenia kamery, niesamowita muzyka. Tym razem jest jeszcze lepsza niż zwykle – doskonale dopracowana, integralna z rozwojem akcji, idealnie wpasowująca się w nastrój. Nie dało się tego zrobić lepiej.

Jak głosi pewna prawda – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Za nami sześć doskonałych odcinków. Moriarty z pewnością nie zostanie zapomniany, a „Stain’ Alive” grupy Bee Gees już nigdy nie będzie takie samo - słyszane gdzieś w radiu wywoła mimowolny uśmiech tęsknoty. Ale czy twórcy Sherlocka są w stanie podarować nam coś jeszcze lepszego? Oczywiście opowiadania Doyle’a nieprędko się skończą, jednak czy te najlepsze zostały już wykorzystane? Osobiście w pana Moffata i Gatissa głęboko wierzę i odkąd oficjalnie potwierdzono trzeci sezon serialu, ja oficjalnie rozpoczęłam wyczekiwanie. Tak, osiemnaście miesięcy to sporo. Pocieszam się jednak tym, że wielbiciele literackiej wersji Holmesa musieli na jego zmartwychwstanie czekać lat…dwanaście. Nie jest aż tak źle, prawda?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj