Pozornie swoboda obyczajów Skandynawii i restrykcja nauk islamu nie idą w parze. Pozornie, bo od lat model ten, z lepszym lub gorszym skutkiem (ale jednak!), sprawdza się w praktyce. Polski reporter badał, na ile halal (czyli tego, co dozwolone) muzułmanie mogą liczyć w krainie otwartości i tolerancji.
Czasem mam wrażenie, że współczesne pokolenia Polaków tak naprawdę nie miały kiedy nauczyć się tolerancji. Nasz kraj, w porównaniu z europejskim sąsiadami z Zachodu i Północy, jest pod względem etnicznym, rasowym i nawet religijnym raczej dość jednolity. Nie da się odnieść doświadczeń polskiego przedszkolaka do jego rówieśnika z Francji, Wielkiej Brytanii czy w końcu Skandynawii. W Norwegii, Szwecji czy Danii wszelka odmienność jest na porządku dziennym i to już od pierwszych lat życia. W polskim społeczeństwie choćby czarnoskórzy obywatele są nadal egzotycznym dodatkiem. To chyba właśnie ten brak różnorodności nie pozwala nam przekroczyć granic tolerancji, które m.in. w Skandynawii są codzienną rutyną. A może powinnam raczej napisać – były? Fala imigrantów z ostatnich lat zmieniła naprawdę wiele w ogólnoeuropejskiej debacie na temat wielokulturowości państwa. Czy równie wiele zmieniła w światopoglądzie mieszkańców krajów, które do tej pory uchodziły za najbardziej otwarte? A jak odbiła się na losie imigrantów z poprzednich dekad? Czy napływ „nowych” wpłynął na to jak żyje się „starym” przybyszom z dalekich stron?
Naprawdę dobry reportaż nie da nam gotowych odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, postawi przed nami jeszcze więcej pytań – wiele zaskakujących i niespodziewanych. Wiele, które trzeba będzie odnieść do własnych poglądów i doświadczeń. Odpowiedzi nie zawsze będą wygodne, a przez to i lektura nie zawsze przyjemna. Ale jakże potrzebna! Już na samym początku mojego zainteresowania literaturą faktu zauważyłam, że najbardziej pożyteczne są dla mnie te reportaże, które autor pisał z myślą o czytelniku. I nie chodzi tu tylko o to, żeby go poruszyć brutalną prawdą. Chodzi o to, by wzbudzić w nim wątpliwość. Trzeba przyznać, że tematyka imigracji, zwłaszcza ludności muzułmańskiej, to dla wielu strefa wyjątkowo drażliwa. Może lepiej by było już więcej jej nie poruszać, nie prowokować niepotrzebnych sporów. Wszystko na ten temat zostało przecież powiedziane. Nie dajmy się jednak zwieść. W swojej książce Maciej Czarnecki nie tylko udowadnia, że do powiedzenia jest jeszcze wiele, ale nawet nie pozwala nam tkwić w przekonaniu, że słowa, które padły do tej pory był prawdziwe. Kwestia migracji muzułmanów do krajów europejskich, ich integracji (a może dominacji?) z lokalną społecznością oraz wyzwań jakie dla muzułmanów niesie ze sobą spotkanie z nowoczesnością poglądów Europejczyków to nadal tematy otwarte. I każda ze stron konfliktów na tym polu ma jeszcze do odrobienia lekcję z tolerancji.
Maciej Czarnecki to w świecie literatury faktu postać związana z konkretnym nurtem światopoglądowym. Jego teksty ukazują się na łamach Gazety Wyborczej i już to, nieco zaznajomionym z tematem, powinno rozjaśnić sytuację. Czarnecki słynie ze swoich bezkompromisowych poglądów bez względu na to, czy pisze akurat o Afryce, Stanach czy jak w tym wypadku o Skandynawii - a konkretnie społeczności muzułmanów zamieszkujących ten obszar świata. To co mi się najbardziej podoba w jego tekstach, to sama postać autora. Nie jest to bezosobowy bohater, który jest tylko dostawcą gotowych obrazków. Czytelnik może wniknąć w świat jego odczuć, emocji i przemyśleń. Dzięki temu zupełnie inaczej odbieramy spotkanych przez niego ludzi i opowiedziane mu historie. Reporter nie porywa się na sztucznie pozorowany obiektywizm. Takie podejście sprawia, że odbieramy go jako szczerego i prawdziwego komentatora zdarzeń. Bez problemu zaskarbia sobie nasze zaufanie i zabiera nas w podróż do mroźnej krainy pełnej ciekawych i różnorodnych ludzi.
Jak już wspominałam, o islamie w Europie pisało / mówiło już wielu. Czy da się zatem jeszcze w jakikolwiek sposób podejść do tego tematu, tak żeby nie uraczyć czytelników odgrzewanym kotletem? Na przykładzie Czarneckiego idealnie widać, że jest to możliwe. Autor nie ogranicza się do czarno-białych schematów. Nie sprowadza konfliktu na linii muzułmanie – lokalna społeczność do utartej formuły „my kontra oni”. Wszystkie historie w jego książce mają swoje korzenie w pięknym założeniu – nie można wszystkich wyznawców islamu wrzucić do jednego worka. Nie sposób przecież zestawić ze sobą życiorysu feministki w hidżabie z opowieścią o zradykalizowanym chłopcu, który postanawia walczyć ramię w ramię z islamistami w Syrii. Nie tym samym jest historia życia zmuszonej do małżeństwa kobiety i homoseksualisty, który jest rozdarty między religią a własnymi pragnieniami. Książka Czarneckiego jest odkrywcza, bo walczy ze stereotypowym wizerunkiem muzułmanów, którzy m.in. dzięki współczesnym mediom tworzą w naszych głowach grupę groźnie wyglądających mężczyzn z brodami.
Aby wyciągnąć z reportaży Macieja Czarneckiego jak najwięcej, trzeba podejść do jego książki z taką samą otwartością, z jaką autor podszedł do swoich bohaterów. Nie jest to zadanie łatwe, bo dotyka kwestii, wobec których większość społeczeństwa każe być uprzedzonym. Jeśli jednak uda nam się pokonać granice tolerancji, Skandynawia Halal pozwoli nam spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy.