Frederick Barnes, kolejny punkt na Czarnej liście, jest chyba pierwszym bohaterem, który może wzbudzać mieszane uczucia. Niby wiemy, że jego zachowanie jest moralnie karygodne, ale gdy twórcy jakiegokolwiek serialu wplatają w fabułę ciężko chore dziecko... Cóż, jesteśmy w trakcie oglądania równie rozdarci co badający sprawę specjaliści z FBI.
Razem z agentami oraz wspierającym ich Redem śledzimy poczynania Barnesa oraz jego drogę w dół, która z cenionego, genialnego naukowca sprowadziła go na ścieżkę przestępczości. Po odkryciu, że za motywami Barnesa prawdopodobnie stoi walka o zdrowie syna, stajemy w kropce. Genialna jednostka, która by ocalić inną jednostkę nie waha się ani chwili przed zabiciem wszystkich ludzi w wagonie metra oraz na sali sądowej. Tylko po to, by zweryfikować potencjalne działanie leku, który być może uratuje dziecku życie. Mamy więc w odcinku "Czarnej listy" nie tylko moralnie trudne pytanie o wagę życia bliskiej jednostki na tle anonimowego tłumu, ale też problematyczną kwestię badań naukowych wielokrotnie przekraczających bariery w szeroko pojętej walce o dobro wspólne. Barnes to przypadek skrajny, niebezpieczny, zdesperowany geniusz. Ale pytania, które podsuwa jego historia, po raz pierwszy w serialu zostają z nami jeszcze po zakończeniu odcinka, mimo że jest to wielokrotnie wykorzystany w różnych produkcjach schemat "trudnego wyboru".
[video-browser playlist="634066" suggest=""]
Czy takie podejście do proceduralnego mimo wszystko rysu fabularnego w Czarnej liście wychodzi na plus? Z pewnością wprowadza widza w większe zaangażowanie w historię, o której wiemy, że po czterdziestu minutach znajdzie swój koniec. Jednak scenarzyści rozgrywają partię Liz i Barnesa na tyle dramatycznie, że otoczka proceduralna na chwilę opada i śledzimy akcję jak niezły film sensacyjny.
W tle odcinka mamy "mini rozgrywkę" pomiędzy agentką a Redem. Liz, święcie przekonana, że przestępca próbuje zdyskredytować jej męża, nie ma zamiaru więcej uczestniczyć w tego typu gierkach. Red jednak nie odpuszcza, ponieważ doskonale wie, że mimo pozornego sprzeciwu Liz jest w pewien sposób zafascynowana sekretami, które może od niego wyciągnąć. Jest więc ona drugą po Fredericku Barnesie w tym odcinku postacią, która wybiera między lojalnością do ukochanej osoby a szeroko pojętym poczuciem obowiązku. Kolejną osobą próbującą wyznaczyć jakieś granice, które są równie ruchome i łatwe do zatarcia co ślady na piasku. Mamy co prawda do czynienia z kolejnym schematem, kobietą uwikłaną w pewien układ, którego ona sama nie chce dostrzec. Sprawa męża Liz oraz jego powiązań (potencjalnych) z Redem jest tym, co napędza nieproceduralną część serialu. Gwiazdą jest oczywiście współpracujący z FBI przestępca, ale jego nadal niejasne powiązania z agentką sprawiają, że Czarna lista może być postawiona o jeden stopień wyżej niż większość obecnie emitowanych seriali tego typu. Mnogość schematów, które już dawno widzieliśmy w innych produkcjach, sprawia, że jest to zaledwie jeden stopień. Jak na razie.