Służby specjalne paradoksalnie nie są filmem całkiem złym - ale nie ma w tym zasługi Vegi. Jego scenariusz, jego reżyseria są pożałowania godne i pewnie znowu znajdzie się wśród nominowanych do Węży. Ale jeśli ktoś lubi popatrzeć na aktora w świetnej formie, to warto wybrać się do kina. To, co robi tu Janusz Chabior, to rzecz po prostu wybitna. Każde jego pojawienie się na ekranie podnosi poziom filmu o kilka gwiazdek. Pięknie ciągnie w górę tę opowieść, a za nim idzie reszta dobrej, profesjonalnej obsady – epizody Kuleszy i Grabowskiego są świetne. Równie dobrze wygląda wątek Bołądź i Lubosa czy Zielińskiego i Baar. Rzecz w tym, że to nie jest film o tych wątkach.
A gdy co chwilę skręcamy w stronę działalności tytułowych służb specjalnych, jest źle. Jest bardzo źle. Drewniane dialogi wypowiadane z trudem przez drewnianych aktorów niby "przypadkowo" podobnych do znanych postaci polskiej polityki. Zwroty akcji raczej oczywiste, a równocześnie mało prawdopodobne w realnym świecie. Epatowanie slangiem, który tłumaczony jest na ekranie w postaci przypisów. Serio. Po wypowiedzeniu słowa, którego widz może nie zrozumieć, następuje stop-klatka i na niej pojawia się to słowo oraz jego wytłumaczenie. Ot, taki filmowy bryk.
[video-browser playlist="623207" suggest=""]
To po prostu słaby film. Aktorzy robią, co mogą, by go ratować, ale niestety niewiele mogą. Reżyser już w zwiastunach pokazuje, o co tu chodzi – chce przyciągnąć widzów złaknionych spiskowych teorii dziejów dowodzących, że Lepper wcale nie popełnił samobójstwa, że śmierć Blidy nie była wcale tak przypadkowa, że gdzieś kryją się tajemniczy władcy marionetek.
Czytaj również: Premiery kinowe weekendu - 3-5 października
Kto wie, być może się kryją. Ale z pewnością takie filmy niczego w tym nie zmienią. Co najwyżej, jeśli wystarczająco dużo ludzi na nie pójdzie do kin, to Patryk Vega kupi sobie kolejny drogi samochód. A do poziomu swego debiutu, wspomnianego już Pitbulla, na pewno nie nawiąże, jeśli będzie koncentrował się na akcjach PR-owych i na wymyślaniu kolejnych metod ściągnięcia ludzi przed ekrany zamiast po prostu na kręceniu dobrych filmów. Być może Vega myślał, że tworzy "Psy" XXI wieku, ale wyszedł mu bardziej "Reich", czyli nie do końca świadoma autoparodia gatunku.