Debiut reżyserski Toma nie zaczyna się tak, jak by mógł tego oczekiwać. Problem tkwi w tym, że on oraz Karen mają zupełnie inny pogląd na to, jaka ma być Marilyn - i nie ma w tym nic dziwnego. Tom nigdy nie popierał kandydatury Karen, mając zupełnie inną wizję, ale jest świadomy tego, że będąc reżyserem, musi iść na kompromis i polepszyć relacje z gwiazdą. Prawdopodobnie pierwszy raz w serialu Tom i Karen mieli tyle wspólnych scen. Gdy Tom przychodzi z kwiatami, można odczuć dużą sympatię do obojga. Sam podczas seansu kibicowałem im, aby rozwiązali wszystkie problemy. Finał jednak jest nieoczekiwany. Karen zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, co my widzimy w początkowym minutach - ona nie jest Marilyn Toma, ponieważ nią zawsze była Ivy. Mimo wszystkich przeciwności losu - w żadnej z hipotez nie przypuszczałem, że zrezygnuje z "Bombshell". Może to jednak jest słuszny zwrot akcji? Z dokładną oceną tego zabiegu trzeba będzie się na razie wstrzymać.
Ivy bardzo zmieniła się od pierwszego sezonu, w którym kreowano ją na kobietę małostkową, podłą i nikczemną. Pewnie też dlatego zawsze z przyjemnością kibicowałem Karen, która wzbudzała więcej sympatii. Teraz, gdy widzimy problemy Ivy oraz jak zmienia się wewnętrznie - to ona zaczyna wygrywać na tym polu ze swoją dawną rywalką. Staje się ludzka, ciekawsza i taka "zwyczajna". Bardziej można identyfikować się z jej problemami i rozterkami niż z Karen.
[image-browser playlist="593013" suggest=""]
©2013 NBC
Nie raz krytykowałem kolegę Ivy z musicalu, którego gra Sean Hayes, ale finalny produkt wychodzi niespodziewanie dobrze. Jest to coś innego w tym serialu, co potrafi momentami rozbawić. Świetny ruch ze strony bohaterki, która w końcu zasugerowała pójście w luźniejszym kierunku. A teraz, gdy Ivy idzie do "Bombshell", pozostaje u mnie jedynie świadomość tego, że na to zasługuje.
Jedyną osobą, która drażni w tym serialu, jest Jimmy. Jego kolejna agresywna reakcja na zachowanie Karen jest już nudna i męcząca. Również nieciekawie wypadają jego dąsy względem sugestii ze strony Dereka. Jimmy w tych scenach wypada bardzo negatywnie - zadufany w sobie, egocentryczny gbur. Dobrze, że koniec końców ulega to zmianie wraz z dołączeniem do nich Karen. Może w końcu ta postać rozwinie się w atrakcyjniejszym kierunku.
Satysfakcjonująco wygląda także prawdopodobny finał wątku Jerry'ego. Eileen i spółka rozegrali to wyśmienicie i w oczekiwanym stylu. Na koniec brakuje jedynie wylania drinka na jego twarz, by postawić kropkę nad "i".
Smash prezentuje nam odcinek na wysokim poziomie, który zaciekawia dobrą historią i muzyką zapadającą w pamięć.
Ocena: 7,5/10