Gdy Herkules Poirot rozwiązał zagadkę morderstwa w Orient Expressie, został wezwany do Egiptu. Ponoć ktoś potrzebował tam jego pomocy. W tym punkcie zakończył się film z 2017 roku w reżyserii Kennetha Branaghy. Pięć lat później wracamy do tego bohatera - i to dokładnie w miejsce, gdzie go zostawiliśmy, u stóp Sfinksa. Nasz detektyw rozkoszuje się widokiem cudów architektonicznych i całkiem przypadkiem wpada na swojego dobrego przyjaciela Bouca (Tom Bateman) i jego matkę Euphemię (Annette Bening). Kolega tak jest uradowany widokiem inspektora, że zaprasza go na przyjęcie organizowane na cześć młodej pary - zamożnej Linnet Ridgeway Doyle (Gal Gadot) i jej męża Simona (Armie Hammer). Wspaniała impreza zostaje jednak przerwana przez pojawienie się zazdrosnej byłej narzeczonej mężczyzny, Jacqueline de Bellford (Emma Mackey), która nie może się pogodzić z faktem, iż jej ukochany wybrał inną. Nowożeńcy postanawiają więc zmienić plany i zapraszają wszystkich na spływ Nilem. Przeniesienie imprezy na łódź ma uniemożliwić pojawianie się nieproszonych gości. Niestety, bardzo szybko okazuje się, że na łodzi znajduje się morderca, który zabija gości. Inspektor Poirot zaczyna poszukiwania mordercy. Śmierć na Nilu to klasyczna opowieść autorstwa Agathy Christie, w której każdy z bohaterów jest podejrzany, bo każdy ma powody, by dokonać zbrodni. Autorka bawi się z czytelnikami w kotka i myszkę, cały czas podrzuca nam fałszywe tropy. Scenarzysta Michael Green, podobnie jak w Morderstwie w Orient Expressie, stara się być wierny temu klimatowi i niebyt ingeruje w strukturę opowieści. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma tu za bardzo czego poprawiać. Stara się tylko zbalansować wartką akcję z odpowiednią prezentacją każdego bohatera, a jest ich tu tradycyjnie sporo. I każdy dostaje szansę, by się pokazać. Za kamerą ponownie stanął Kenneth Branagh, który również wciela się w postać głównego bohatera. Po obejrzeniu Morderstwa w Orient Expressie miałem nadzieję, że reżyser w kontynuacji pokusi się o jakieś nowe rozwiązania czy też oryginalne prowadzenie akcji i bohaterów. Niestety, film Śmierć na Nilu jest pod względem realizacji bardzo podobny do poprzedniej części. Można by rzec, że pociąg został jedynie zamieniony na łódź. Tyle. Oczywiście, Kenneth stara się zgłębić psychikę swojego bohatera, pokazując na początku wydarzenia z jego przeszłości, gdy ten był żołnierzem na froncie. Jednak bardzo szybko o tym zapomina. Prolog jest jakby przystawką do głównego dania, które nie ma na nie wpływu. A szkoda, bo po obejrzeniu Belfastu wierzyłem, że Branagh pokusi się o coś więcej. Postanowił jednak pójść na łatwiznę i odtworzyć przetestowany już przez siebie schemat z 2017 roku. Pod względem wizualnym film wygląda bardzo dobrze, choć miejscami widać nadużywanie green screenu. Zwłaszcza podczas scen, gdy bohaterowie spoglądają z łodzi na zachodzące słońce nad Nilem. Nie zostało to najlepiej wykonane. Niemniej kolorystyka i cały klimat Egiptu jest tu jak najbardziej wyczuwalny. W odróżnieniu od Morderstwa w Orient Expressie tu dominuje światło i kolor piasku. Reżyserowi udało się ponownie zgromadzić znakomite nazwiska w obsadzie. Oprócz Gal Gadot i Annette Bening na dużym ekranie zobaczymy jeszcze Rose Leslie, Russella Branda, Letitie Wright czy Sophie Okonedo. Piszę „zobaczymy”, ponieważ wszyscy wymienieni aktorzy nie mają zbytnio okazji, by pokazać swój talent aktorski. Odgrywają sceny, ale bez większego emocjonalnego zaangażowania. Nikt nie jest w stanie wykrzesać z siebie na tyle energii, by porwać widzów i wciągnąć ich w poszukiwanie mordercy. A sama odpowiedź, kto zabija, pojawia się za szybko. Nie trzeba czytać książki, by domyślić się, kto za tym wszystkim stoi. I to jest moja największa uwaga do tego filmu - nie potrafi utrzymać sekretu do końca opowieści, jak zrobiła to świetna produkcja Na noże. Studio też chyba jest świadome tego, że formuła serii wyczerpała się po dwóch częściach, bo tym razem nie ma sceny zapowiadającej kontynuację. Jakby chciano sprawdzić, jak ten tytuł poradzi sobie w kinie, i wtedy ewentualnie podjąć decyzję o tym, czy przygoda Herkulesa Pirota będzie trwała.  
materiały prasowe
+1 więcej
Śmierć na Nilu jest przeciętnym filmem skierowanym do tych, którzy nigdy wcześniej nie mieli styczności z opowieścią Agathy Christie i którym podobało się Morderstwo w Orient Expressie, reszta widzów wyjdzie z kina raczej znużona. Szkoda, bo potencjał był ogromny, ale bez dobrego prowadzenia ze strony reżysera duże nazwiska tej historii nie uniosą. A przynajmniej nie tym razem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj