Z perspektywy całego pierwszego sezonu wyraźnie widać, że swoją kulminację serial ma już za sobą. Po naprawdę dobrych i wyrazistych odcinkach numer 5 i 6, siódmy i ósmy zwalniają tempa. Trochę szkoda, tym bardziej, że to w końcu finał całego sezonu. W bieżącym odcinku na pierwszy plan wysuwa się bardzo aktualny dziś temat molestowania – powagi całości nadaje także inna niż zwykle czołówka w stylu lat 80., już wprowadzająca widza w klimat retrospekcji. I choć epizod numer 8. rzeczywiście rozpoczął się bardzo mocnym akcentem, jako całość wypada zwyczajnie. Bywało lepiej. Dowiadujemy się więcej o przeszłości Bridgette. Nie powiem „wreszcie”, bo nieszczególnie na to czekałam – codzienne perypetie zwariowanej dziewczyny były na tyle interesujące, że raczej nie zastanawiało mnie, co kryje się w jej przeszłości, czy jakie były przyczyny rozpadu związku jej rodziców. Tym bardziej więc zaskoczyło mnie rozpoczęcie odcinka, gdzie w retrospekcji obserwujemy małą Bridgette u psychologa, przyznającą się na głos sama przed sobą, że molestował ją własny ojciec. Tego się nie spodziewałam – konkretne wejście w bieżącą fabułę pozostawia w lekkim szoku. Twórcy jednak umiejętnie uniknęli robienia z Bridgette ofiary – w momencie przejścia do fabuły bieżącej kobieta wciąż jest tak samo szalona i nierozgarnięta, wciąż lubi seks i pikantne żarciki. Niemniej, prawda, którą uraczono nas na samym początku, cały czas jest gdzieś z tyłu głowy widza i jednocześnie nadaje główny temat całemu odcinkowi – Bridgette po raz pierwszy wspomina swojego ojca, chcąc umówić się z nim na Tinderze, wylewając mu w twarz wszystkie tłumione przez lata żale.
fot. materiały prasowe
Spodziewałam się, że rzeczywiście w restauracji siedzi jej ojciec, ale wystarczyła chwila rozmowy, by zorientować się, że to niezręczna pomyłka. Cały monolog i wszystkie łzy, które wypłakała Bridgette, poszły więc na marne, ale może to i dobrze? To w końcu serial o kobiecie, która zawsze staje na równe nogi i w której życiu nie ma miejsca na zbytnie smutki. Tak więc i tym razem trzeba się ogarnąć i żyć dalej, a symbolicznym pogodzeniem się z trudną przeszłością można nazwać samo wypowiedzenie monologu na głos. Kto wie, czy wprowadzenie figury ojca nie zrujnowałoby życia, które tak skrupulatnie buduje dla siebie i bliskich Bridgette. Więc tak – to chyba najlepsze zakończenie, na jakie w chwili obecnej mogli postawić twórcy. Końcowa scena w barze, w której Bridgette, Eliza, Nelson i Tutu tańczą i śpiewają wypada bardzo pozytywnie i miło się ją ogląda. Jest tu dużo serca i naprawdę ciepłego uczucia i przecież to jest właśnie najważniejsze - chwila tu i teraz. SMILF dobrze poradził sobie w pierwszym sezonie, robiąc ogromny postęp od odcinków pilotowych. Coś, co zapowiadało się na sprośną komedię obracającą się wokół tematów łóżkowych, okazało się pozytywną i całkiem inteligentną relacją z życia samotnej kobiety - zdeterminowanej, by osiągać swoje cele. I choć Bridgette jest pełna wad, a życie rzuca jej kłody pod nogi, wciąż idzie przez życie z podniesioną głową. Motywujące. Czekam na kolejny sezon. Finałowy odcinek numer 8 oceniam na 6/10. Cały sezon ma u mnie mocne 6.5 i liczę, że w kolejnej odsłonie uda się nabić siódemkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj