Wszystko zaczyna się od tego, że skryty i skromny Nils (Skarsgård), kierowca pługa śnieżnego, dostaje wyróżnienie obywatela roku. Jest on podręcznikowym przykładem statystycznego mieszkańca mniejszej aglomeracji, jednak jego postać nabiera rumieńców, kiedy dowiaduje się, że jego syn rzekomo umarł od przedawkowania narkotyków. Wiadomość wywraca jego życie do góry nogami, przez co Nils postanawia misją swojego życia uczynić bezlitosną zemstę, w czym pomaga mu świadomość, że nie ma już nic do stracenia, gdyż nawet dla żony wydaje się być kimś obcym. Sprawcą jego wszelkich bolączek jest Hrabia (grany przez Pàla Sverre Hagena). Wykreował on wyrazistego i zarazem uroczego socjopatę fantastycznie dopełnianego przez jego żonę (w tej roli Birgitte Sørensen), z którą potrafi odbywać jedynie nienawistne i cyniczne kłótnie. Na granicy kolejnych planów pojawia się także postać tajemniczego (i ochrypłego) Papy, przywódcy frakcji gangu albańskiego, który za sprawą vendetty prowadzonej przez Nilsa zostaje wplątany w konflikt z Hrabią.

Historia zaczyna się od iście coenowskiego przewinienia, które w dość krótkim czasie uwalnia lawinę śmiertelnych zdarzeń. Motywem napędzającym fabularne tryby jest znikająca kokaina, która wywołuje pastiszową serię zabójstw w autoironicznym ujęciu, w którym nawet pogrzeb odbywa się podczas zamieci śnieżnej. W filmie Molanda śnieg wydaje się być siłą napędową bytu Nilsa, jego ostatecznym powołaniem, które zapewnia mu przetrwanie. Dla głównego bohatera śnieg i odśnieżanie (metaforycznie i dosłownie) jest czymś na kształt pokracznej pasji czy obowiązku, który pozwala mu pozostać niezauważonym na pograniczu społeczeństwa. Za sprawą śniegu nikt Nilsa nie dostrzega, choć wszyscy go widzą.

Pierwszym skojarzeniem z estetyką filmu może być Fargo, jednak Obywatelowi roku bliżej jest do Kill Billa, ponieważ następujące po sobie zdarzenia są pozornie groteskowe, wykonywane z precyzją, wyważoną dawką humoru oraz okraszone doskonałymi dialogami. Trudno jest jednak zakwalifikować ten obraz jako czarną komedię, ponieważ momenty prawdziwie komediowe można policzyć na palcach jednej ręki. Są to jednak chwile, które z pewnością zapadną widzom w pamięć. Wszystko to zostaje ujęte we wspaniałej pracy kamery, za która stoi Philip Øgaard serwujący doskonale skomponowane, w pełni wykorzystujące potencjał norweskich landów oraz przestrzeni miejskich kadry.

Hans Moland w Obywatelu roku za sprawą dwóch głównych postaci w iście kampowy sposób piętnuje norweską hipokryzję. W jego obiektywie obywatel roku, uznany członek społeczności jest głodnym zemsty mordercą, zaś socjopatyczny szef lokalnej mafii pomiędzy zleceniami kolejnych zabójstw wyciska sok owocowo-warzywny. Wspaniale komponuje się to z rozmowami trzecioplanowych bohaterów, którzy wychwalają Norwegię jako państwo dobrobytu i opiekuńczości, gdzie nawet odsiadka w więzieniu jest porównywana do ekskluzywnych wakacji. Te iście tarantinowskie, przyziemne, lecz bardzo życiowe rozmowy prowadzą do skojarzenia, że Norwegia jawi się jako kraj ironicznie patologiczny – wszystko jest nie na swoim miejscu, jednak jest to na porządku dziennym. Może właśnie dlatego jest to tak wdzięczne tło dla tak często popełnianych morderstw? 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj