W 1994 roku reżyser John Pasquin przedstawił światu historię Scotta Calvina – człowieka, który niechcący zabił Świętego Mikołaja i musiał zająć jego miejsce. Film był na tyle dużym sukcesem, że doczekał się aż trzech części. Od premiery ostatniej mija właśnie 16 lat. Szefowie platformy Disney+ postanowili odkurzyć ten tytuł. Stworzyli serial z tym bohaterem granym przez Tima Allena. I tak otrzymujemy sześcioodcinkową produkcję o Świętym Mikołaju, który po 30 latach pracy postanawia przejść na emeryturę. Podobno będzie pierwszym Gwiazdorem w historii, który zdecyduje się na ten ruch. Jest jednak zmotywowany. Czuje, że się wypalił w tej robocie, a i mieszkanie na biegunie północnym negatywnie wpływa na jego dzieci, które całe swoje życie spędziły wśród elfów i nie wiedzą, jak wygląda świat. Nowym Świętym Mikołajem ma zostać Simon Choksi (Kal Penn), wynalazca i biznesmen starający się zrewolucjonizować przemysł zabawek. Śnięty Mikołaj: serial ma bardzo ciekawy punkt wyjścia. Pokazanie Scotta jako człowiek, który chce niczym papież Benedykt przejść na emeryturę, ma logiczne wytłumaczenie. Nasz bohater ma rodzinę i to właśnie jej dobrem kieruje się w podejmowaniu decyzji. A nie jest ona spowodowana wyłącznie jakimś banalnym wypaleniem zawodowym. Tu jest coś więcej – przynajmniej tak sugeruje nam twórca Jack Burditt. Serial bardzo sprawnie nawiązuje do wszystkich trzech filmowych części i wypełnia pewne luki fabularne. Dowiemy się między innymi, kim byli poprzednicy Calvina, a także tego, co stało się z tak lubianym przez widzów Bernardem granym przez Davida Krumholtza. Wracamy też do kilku trzecioplanowych bohaterów, by zobaczyć, jak dorośli i co teraz porabiają. Pod tym względem scenarzysta stanął na wysokości zadania. Jednak pokazywanie znanych twarzy nie powinno być główną atrakcją produkcji, a niestety jest. Ciekawy początek kompletnie zmarnowano przez błahe zakończenie, zwieńczone tak naprawdę w jednym odcinku. Nie ma tutaj intrygi, która by narastała i została rozwiązana w wielkim finale. Widać, że twórca nie miał na to pomysłu. Wiedział, jak chce wprowadzić poszczególne postacie, a gdy już to zrobił, nie miał pojęcia, co dalej z nimi zrobić. Przez to całość wypada, łagodnie mówiąc, przeciętnie. Jestem też zdziwiony tym, jak Jack Burditt rozwija niektóre wątki z filmów i kompletnie pomija inne. Na przykład nie znaleziono miejsca dla byłej żony Scotta, jej męża i córki, którzy byli dość istotną częścią wszystkich poprzednich odsłon. Wspomina się o nich chyba jednym zdaniem podczas wizyty Scotta u jego syna Charliego (nadal granego przez Erica Lloyda).
foto. Disney+
Niestety nie wykorzystano talentu komediowego Tima Allena i Kala Penna. Aktorzy starają się wyciągnąć z tekstu, ile się da, ale twórcy nie dali im pola do popisu. Jedyna postać, która ma szansę się wykazać, to Elizabeth Mitchell grająca Panią Mikołajową. W końcu mogła się lepiej zaprezentować po tym, jak została zepchnięta na drugi plan w trzeciej części. Dostajemy także sporo nowych bohaterów – zwłaszcza elfów. Jednak żadna z tych kreacji nie zapisze się w pamięci widza. Postawieni obok Bernarda czy Curtisa z poprzednich części wypadają blado. Nie ma w nich ani tej angażującej widza energii, ani też talentu komediowego, który by wprowadzał te postaci na wyższy poziom. Po obejrzeniu całego sezonu nie da się o nich powiedzieć więcej niż to, że w nim byli. Serialowy Śnięty Mikołaj mógł być świetnym serialem świątecznym, gdyby scenarzysta dopracował tekst i był w stanie wymyślić angażującą historię, a nie tylko skupiał się na dopieszczeniu wątków nawiązujących do poprzednich części. Niestety dostajemy przeciętną produkcję ze znanymi bohaterami. Z przykrością stwierdzam, że staje się to normą dla platformy Disney+.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj