Śnieżne Pisklę to najmniejszy pingwin cesarski w kolonii. Urodził się najpóźniej, jest zbyt przywiązany do rodziców, a jego niezaradność życiowa sprawia, że koledzy tylko się z niego śmieją. Czas upływa jednak nieubłaganie i pora stawiać pierwsze kroki na drodze do usamodzielnienia. Czy dorosłe życie będzie dla niego przychylne? To się okaże. Czekają tam bowiem lamparty morskie, orki i drapieżne ptaki, gotowe upolować pisklaka, gdy tylko wychyli się z tłumu. Głównego bohatera poznajemy tuż po tym, jak wykluwa się z jaja. Wówczas zajmuje się nim tata, którego zadaniem jest dbanie o to, by maluch się nie wyziębił. W tym samym czasie jego mama wraca do domu z brzuchem pełnym ryb dla Pisklęcia. Historię śledzimy zatem dwutorowo, co pozwala zaangażować się w losy całej pingwiniej rodziny. Choć to wszystko brzmi jak opis animacji bądź filmu fabularnego, mamy tu do czynienia z niczym innym jak dokumentem – w dodatku świetnie opowiedzianym i zrealizowanym. Podczas gdy na ekranie jawią nam się ujęcia grupy pingwinów i samego Śnieżnego Pisklęcia, w tle słyszymy pełen emocji głos Kate Winslet, która jest narratorem całej poruszającej historii. Twórcy zdecydowali się dołożyć życiorysom pingwinów dawkę dramaturgii, w związku z czym przez cały seans mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali świetnie zaaranżowane przedstawienie. Co jak co – te ptaki to naprawdę dobrzy aktorzy. Losy nielotów faktycznie wzbudzają emocje – w poruszających momentach serce potrafi zabić szybciej, a pokraczne i potykające się Pisklę, które dopiero uczy się chodzić, wzbudza szczery śmiech. Największym elementem komediowym stają się jednak pingwiny białookie, które w pewnym momencie odwiedzają stado obserwowanych przez nas pingwinów cesarskich. W połączeniu z komiczną muzyką i adekwatnymi do sytuacji komentarzami Winslet, zaczyna robić się naprawdę wesoło. Trzeba byłoby być naiwnym, by sądzić, że zaprezentowani bohaterowie to rzeczywiście jedna rodzina. Choć Pisklę faktycznie wyróżnia się z tłumu tym, iż jest najmniejsze, za jego rodziców mogły robić dowolne pingwiny – wszystkie bowiem wyglądają tak samo. Nie ma to jednak żadnego wpływu na bieg historii, ponieważ w tym przypadku nie liczy się to, jak było naprawdę, a to, w jaki sposób to opowiedziano. Widzów od początku przyzwyczaja się do faktu, iż jest to dokument fabularyzowany, w związku z czym bardzo szybko poddajemy się nurtowi bajkowej opowieści. Kamera towarzyszy naszym bohaterom wszędzie – w słońcu czy śnieżycy, we śnie czy w biegu, na lądzie i pod wodą. Tak dobre i realistyczne ujęcia wymagały ogromnego nakładu pracy – warto wspomnieć, że ekipa filmowa spędziła na Antarktyce 11 miesięcy, nie zważając na warunki pogodowe i spadki temperatury. Wbrew pozorom, całość nie jest skomponowana wyłącznie ze scen nagranych z bezpiecznej odległości. Z pingwinami stajemy także oko w oko, gdy same zaglądają w obiektyw. Jak to możliwe? Operatorzy postanowili je nabrać, przyozdabiając sprzęt filmowy puchem, by wyglądał jak skulone pisklę. Wszystkie precyzyjne i żmudne zabiegi jak najbardziej się opłaciły - efektem jest obraz wiarygodny, za co należą się brawa dla całej ekipy. Ważną rolę w filmie pełni także sama muzyka, która – zdawałoby się – odpowiada nastrojom głównych bohaterów. Gdy jest wesoło, towarzyszy nam lekka pozytywna melodia. Gdy robi się poważnie – dźwięki przybierają znacznie cięższy i przeszywający ton. Wszystko to sprzyja zaangażowaniu w historię – niecała godzina seansu upływa nie wiadomo kiedy. Warto dodać, że film okazuje się produkcją bardzo uniwersalną, taką, po którą mogą sięgać całe rodziny. Nie ma tu brutalności, nie leje się krew – słowem, nie dzieje się nic, czego nie mogłoby obejrzeć dziecko. Z perspektywy widza dorosłego faktycznie czuję nadmiar beztroski, co odrobinę gryzie się z realizmem, jakiego bądź co bądź po dokumencie oczekujemy. Twórcy usunęli wszelkie kłody spod nóg pingwinów, sprawiając, że udaje im się wyjść z największych tarapatów. Ci z widzów, którzy oczekują żywego sprawozdania z codzienności tych pięknych ptaków (z pewnością znacznie ostrzejszej niż ta zaprezentowana w filmie) mogą się zatem trochę zawieść. Z drugiej jednak strony, nie ma co się dziwić – historię obserwujemy przecież z perspektywy dziecka, a biorąc pod uwagę, jak bardzo dziecko to jest urocze, puszyste i nieporadne, z łatwością można przymknąć oko i dać się oczarować postępującym po sobie ujęciom. ‌Snow Chick: A Penguin's Tale to przecudny film dokumentalny, opowiadający o życiu pingwinów cesarskich. Naszpikowany ciekawostkami i zrealizowany po mistrzowsku, jest świetną propozycją na lekki wieczór – zarówno w gronie znajomych, jak i w samotności. Trudno o lepszy dowód na to, że i na dokumentach można dobrze się bawić. Ode mnie 7 z plusem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj