Snowpiercer staje się coraz bardziej schematyczny. Wszystko oparte jest na śledztwie kryminalnym na poziomie słabych odcinków Kryminalnych zagadek czy Agentów NCIS. Zero napięcia, twistów czy pobudzania ciekawości widza jakimikolwiek nowymi tropami czy informacjami. Mamy wręcz sceny, które łopatologicznie mówią widzom: patrz, to oni zabijają! Ten moment, gdy bogata, młoda kobieta mówi, że tamta dziewczyna jest niewinna i znacząco patrzy na kolegę... bardziej nie można byłoby popsuć wątku kryminalnego. Zwłaszcza biorąc pod uwagę końcowe sceny, w których jegomość ten z szaleństwem w oczach zabija dwie osoby. Zatem po trzech odcinka kiepsko prowadzonego wątku i zbyt dosadnych sugestiach, kto z pierwszej klasy za to odpowiada, dostajemy odpowiedź. Pozostają motywy, ale czy mają one jakiekolwiek znaczenie? Twórcy zmarnowali jakikolwiek potencjał w tej historii, idąc na łatwiznę.
Już poprzednie odcinki otwarcie sugerowały, że Melanie to tak naprawdę pan Wilfred i ten odcinek już nie pozostawia żadnych wątpliwości. Nie przeczę, czuć potencjał w tym zabiegu, ale jest on marnowany przez brak pomysłu. Coś takiego powinno być szokującym twistem serialu, niespodzianką idącą na przekór oczekiwaniom spotkania prawdziwego Wilfreda. A tak raz, dwa i wszystko jasne. Ani to emocjonujące, ani zaskakujące, ani nawet sensownie wykorzystane. Ot formalność odznaczona z listy rzeczy, które trzeba pokazać, bo tak sobie scenarzyści wymyślili, ale nikt nie miał pomysłu, jak to zrobić lepiej. Niestety, ta historia nie ma zbyt wiele do zaoferowania.
Taka opowieść o społecznych nierównościach ma w sobie potencjał nieograniczonych możliwości. Trzeci odcinek potwierdza, że tę grupę scenarzystów na to nie stać, bo wszystkie pomysły wprowadzane do tej pory to typowa oznaka pójścia po linii najmniejszego oporu. Sam fakt sprawy kryminalnej w centrum takiej historii jest nieporozumieniem i trzeci odcinek to potwierdza. A twórcy zamiast zaserwować urozmaicenie, coś kreatywnego i zaskakującego, wprowadzają wątek handlu narkotykami przez gang sprzątaczy. To brzmi niepoważnie i takie też jest. Wszystko po to, by dostać jeden, niewielki trop, który niczego nie wnosi, bo przecież morderca jest ujawniony w ostatniej scenie.
Najgorsze, że sprawa rewolucji i chęci zdobycia przez Andre wiedzy oraz środków do jej przeprowadzenia, zasadniczo schodzi na trzeci plan. Ma marginalne znaczenie dla opowiadanej historii, a pojawia się w zaledwie jednej scenie spotkania z Josie. To za mało, by angażować widza i pobudzać ciągłe zainteresowanie oraz chęć powrotu przy kolejnym odcinku. Bo co ma widza przyciągnąć? Banalna historia? Brak twistów? Zero emocji?
Snowpiercer jest rozczarowaniem i trzy odcinki pokazują, że nie jest to przypadek, ale brak odpowiedniej wizji dla tematu mającego ogromny potencjał. Ogląda się to szybko, lekko i w miarę przystępnie, ale cóż z tego, skoro zbyt dużo wątków pozostawia wiele do życzenia, łopatologia i schematyczność zaczyna razić, a przyjemność spada przez poszczególne sceny, w których nie ma konsekwencji (po co brutalnie rzucają Andre na ścianę w momencie skończenia rozmowy z Josie? Nie ma to sensu).