Premierowy odcinek sezonu podawał w wątpliwość, czy przypadkiem impet, z jakim do tej pory była prowadzona akcja, nie przygasł wraz z upływającym czasem. There Are Worse Things Than Murder pokazuje jednak, że twórców serialu stać jeszcze na zgraną, przemyślaną, a przede wszystkim ekscytującą produkcję. Ostatni odcinek był wszystkim tym, co nas urzekło na samym początku serii. Wszystkim, za czym tęskniło się przez praktycznie cały poprzedni sezon. Miło było wrócić na stare śmieci, choć z założenia miał być to słodko–gorzki powrót. Oczywiście odcinki How to Get Away with Murder są schematyczne. Mamy zarówno zwinne manipulowanie czasem, budujące ze skrawków przeszłości obecną fabułę, jak również cotygodniową sprawę w sądzie. Tym razem jednak na obu płaszczyznach serial wskoczył na dobrze znane nam tory, bezproblemowo przeplatając je ze sobą i w efekcie trzymając widza w napięciu przez cały seans. Po burzliwych zawirowaniach w prywatnym życiu Annalise została niejako zdegradowana do udzielania się pro publico bono przy swojej macierzystej uczelni. Ten cios w plecy przyjęła z godnością, a późniejszą próbę zawieszenia jej również jako wykładowcy skwitowała w typowym dla siebie stylu. Jej efekciarskie opuszczenie sali poprzedziły mocne słowa, które dały wszystkim jasno do zrozumienia, że nie zrezygnuje z nauczania. Nasuwa się jednak jedno, zasadnicze pytanie: czy jej umiłowanie do nauczania wynika z powołania, czy po prostu musi trzymać rękę na pulsie, by jej grupa „wybranych” studentów nie chlapnęła o parę słów za dużo? Jak na to nie patrzeć, odcinek bez władczej Annalise byłby odcinkiem straconym. Sprawa, nad którą studenci prawa głowili się w tym tygodniu, była dość specyficzna z punktu widzenia całego serialu. Nie poświęcono jej aż tyle czasu, choć w ostatecznym rozrachunku wyszło to na korzyść. Dotyczyła kobiety, którą czekało kolejne przesłuchanie o zwolnienie warunkowe. Wszystkie poprzednie kończyły się fiaskiem, a sama kobieta w więzieniu odsiadywała karę za brutalne morderstwo na mężu, który przez lata się nad nią znęcał. Sprawę tym razem prowadził Connor, którego osobiste zaangażowanie dokłada kolejną cegiełkę do i tak napiętej już sytuacji. Próba uwolnienia kobiety pokazała, że morderstwo nie może być traktowane wyłącznie przez pryzmat czerni i bieli, jak to zazwyczaj bywa. Ten emocjonujący moment, małe zwycięstwo Connora pozwoliło mu uwierzyć, że błędy przeszłości można jakoś usprawiedliwić, przejść nad nimi do porządku dziennego, być mimo wszystko dobrym człowiekiem. Niby można, ale czy na pewno się powinno? Ten kontrast pomiędzy wymuskanym, młodym człowiekiem stojącym na progu sukcesu a wyniszczoną więziennym życiem kobietą był ogromny. Sposób na morderstwo do tej pory był pełen podobnych niuansów i to właśnie one składają się na niepowtarzalną atmosferę serialu. Reszta wątków przyjemnie łączy się w całość, przeskakując swobodnie na linii czasowej. Poszukiwanie Franka, zadziwiająco przyjazna relacja pomiędzy Wesem a Annalise, Laurel i jej współpraca z Bonnie zmyślnie zgrywają się ze sobą, prowadząc widza przez labirynt niedopowiedzeń. Co rusz odkrywamy pojedyncze wskazówki, które być może pomogą nam ostatecznie odkryć, kto jest odpowiedzialny za podpalenie domu pani adwokat oraz czyje ciało było tak spektakularnie opłakiwane. Doświadczenie każe nam jednak nie wierzyć we wszystko, co widzimy na ekranie. Wielokrotnie daliśmy się już nabrać łzom Annalise, a końcówka odcinka ponownie utwierdza nas w przekonaniu, że być może jest to kolejna jej zagrywka. Na razie możemy skreślić Oliviera z listy potencjalnych ofiar. Mało tego, mimo wcześniejszych zapewnień został już wciągnięty w nielegalne zagrywki Annalise w tym samym momencie, w którym otrzymał od niej telefon komórkowy, by wyczyścić z niego wszystkie dane. Lekki cliffhanger, który rzuca nowe światło, a może raczej cień, na postać głównej bohaterki. Mimo że tym razem obyło się bez zbędnego przynudzania, nie był to odcinek idealny. Posiada kilka słabszych momentów, które jednak szybko zostają zapomniane w trakcie wartkiej akcji. Nieco chybiony wydaje się kryzys w związku Connora i Oliviera. Zarówno powód, jak i przebieg tego wątku przyprawia o konsternację, ale liczę, że jest to po prostu element niezbędny dla przyszłości całej fabuły, a nie tylko kiepskie urozmaicenie. Podobnie w przypadku Wesa - nie do końca byliśmy gotowi na taką ewolucję jego postaci. Można było oczekiwać większego zaangażowania emocjonalnego z jego strony, a on aktualnie wydaje się doskonale pogodzony z poprzednimi wydarzeniami. Niemniej jednak widać, że tym razem scenarzyści postawili na balans pomiędzy ironicznym poczuciem humoru i subtelną grą na emocjach a niezwykłym parciem na wypuszczenie kolejnego odcinka. Oby starczyło im tego zapału na dłużej. My z chęcią damy się im prowadzić za nos tak długo, aż poznamy prawdę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj