Są książki, które na długo po lekturze potrafią do nas mówić. Zmuszają do refleksji, tworzą w naszych głowach nowe światy, w przypływie transcendentnego uniesienia prowokują pytania, które zaczynamy stawiać przede wszystkim sobie samym. Nie mam żadnych wątpliwości, że dla wszystkich miłośników gatunku science fiction – i nie tylko dla nich – taką powieścią stanie się Spotkanie z Ramą. Na polski rynek nakładem Domu Wydawniczego Rebis trafiło właśnie nowe wydanie dzieła, które debiutowało pierwotnie równe pół wieku temu. Ta perspektywa ma zresztą nie tylko kronikarskie znaczenie; w toku lektury szybko zdamy sobie sprawę, że książka Arthura C. Clarke'a przekracza czas i jakąkolwiek mentalną przestrzeń. Choć jej autor sięga po wielokrotnie eksploatowany w literaturze i innych dziełach fantastycznych motyw Pierwszego Kontaktu człowieka z cywilizacją pozaziemską, robi to w sposób tak kreatywny, że nawet po półwieczu od premiery historia ta nie traci zupełnie nic ze swojej aktualności. Trudno wyobrazić sobie bowiem bardziej palące pytanie niż kwestia tego, czy jesteśmy sami we wszechświecie? To zagadka spędzająca sen z powiek kolejnym pokoleniom. Clarke, mistrz pisarskich niedopowiedzeń zanurzonych w uderzającym swoją niepokojącą aurą realizmie, wie o tym doskonale. Zaproponowana przez niego podróż ku Ramie to wędrówka tak ciała, jak i ducha, napędzana w dodatku dwoma skrzydłami: wszędobylską Tajemnicą i niemożnością jej pełnego zgłębienia. Ten lot może trwać wiecznie, podobnie jak nieskończone są próby wznoszącego się ku niebiosom i przywołanego w tej powieści Ikara. Zanim przepadniemy w okolicach Słońca, przychodzi czas na spotkanie z Ramą.  Choć w dziele Clarke'a dzieją się rzeczy całkowicie rozrywające strukturę zastanej rzeczywistości, autor od początku chce, aby trafiały one do czytelnika pulsacyjnie, krok po kroku, bez zbędnych ornamentów czy terapii szokowej – świat powołany do istnienia przez kosmicznych bogów musi przecież scalić się z wciąż pełną niedoskonałości teraźniejszością cywilizacji ziemskiej. Twórca najpierw odwołuje się do uderzenia asteroidy w naszą planetę w 2077 roku, które odebrało życie setkom tysięcy ludzi. To właśnie to zdarzenie doprowadziło do stworzenia zbudowanego ponad międzynarodowymi podziałami systemu obrony przed podobnymi obiektami. Mieszkańcy Ziemi udoskonalają swoje technologie, w międzyczasie kolonizując kolejne planety i księżyce Układu Słonecznego. Powstaje nawet Organizacja Planet Zjednoczonych, w skład w której wchodzą ludzie zamieszkujący już Merkurego, Ziemię, Księżyc, Marsa, Ganimedesa, Tytana i Trytona. Wydaje się, że technologiczny rozkwit naszej cywilizacji uczynił z naszego systemu planetarnego całkowicie bezpieczne miejsce. W 2130 roku jeszcze za orbitą Jowisza astronomowie wykrywają jednak tajemniczy obiekt, którego rozmiary, prędkość i trajektoria budzą w środowisku naukowym niepokój. Od imienia boga hinduizmu zostaje on nazwany Ramą. Późniejsze zdjęcia wykonane przez sondy kosmiczne wyraźnie sugerują, że musi być wytworem obcej cywilizacji. Rozpoczyna się wyścig z czasem – na spotkanie z nieuchronnie zbliżającym się do Słońca Ramą wyrusza załoga statku Śmiałek pod wodzą komandora Nortona. Nikt nie wie, co odnajdzie ona po wejściu do środka. Ludzka ciekawość i chęć zgłębiania tajemnic są jednak zbyt silne, by i w tym przypadku nie spróbować nazwać nienazwanego...  Eksploracja Ramy – dosłownie i w przenośni – staje się wędrówką w stronę jądra ciemności, przy czym tym razem nie idzie o zgłębianie natury człowieka, a o zrozumienie tego, co wymyka się wszelkiemu pojęciu. Clarke w mistrzowski sposób lokuje się w pozycji bezstronnego i zarazem wszechwiedzącego autora, nie popadając przy tym w żadne skrajności w kwestii kreślenia wizji, jak mogłoby wyglądać pierwsze zetknięcie się ludzi z przybyszami z kosmosu. Nie ma tu więc ani krwiożerczych obcych, ani tych, którzy w ramach międzygalaktycznej odysei postanowili przynieść innym cywilizacjom oświecenie. Rama wydaje się przecież martwy. Wiemy, że nie został stworzony ludzką ręką, ale ci, którzy go zbudowali, trochę jak w wierszu Wisławy Szymborskiej o Atlantydzie, "istnieli albo nie istnieli". Wymarli przed tysiącami lat? A może dopiero nadejdą? Wraz z załogą Śmiałka przemierzamy kolejne części obiektu. Są tu monumentalne konstrukcje, które zapierają dech w piersiach. Mikroświaty, które chcą budzić się do życia. Rozbłyski i niepokojące dźwięki, które zatrwożą komandora Nortona i jego kompanów. Jest wreszcie Coś, nazwijmy to Tajemnicą. To właśnie spotkanie z nią zredefiniuje ludzką naturę i przyniesie odpowiedź na pytanie o to, czy na Pierwszy Kontakt faktycznie jesteśmy gotowi. Jestem zachwycony sposobem, w jaki Clarke zderza ludzką chęć odkrywania z beznamiętnością wnętrza Ramy. Człowiek wydaje się do tej kosmicznej układanki zupełnie nie pasować; to ani intruz, ani badacz – raczej mrówka zdająca sobie sprawę z istnienia przemierzającego busz słonia, który wobec tego faktu przejdzie obojętnie, kontynuując swój marsz. Niedoskonałość ludzkiego umysłu zrodzi zresztą całe spektrum zachowań wyrastających z tego samego korzenia, wielowymiarowej próby ujarzmienia Ramy. Może powinniśmy wypuścić w jego kierunku pocisk? A może potraktować go jako swoistą wariację na temat Arki Noego? Z lektury tej książki płynie gorzki wniosek: bodaj najefektywniejszym paliwem dla przyszłych podbojów naszej cywilizacji nie staną się technologiczne cuda, lecz zdanie sobie sprawy z własnej ułomności.  Clarke jest prawdziwym wirtuozem, jeśli chodzi o techniczne aspekty przedstawionego świata – opisy wnętrza Ramy czy działań podejmowanych przez załogę Śmiałka są serwowane czytelnikom z zegarmistrzowską precyzją i naukową podbudową, która bez dwóch zdań budzi podziw. W swoją powieść wplata on także nienachalną symbolikę religijną i refleksję nad naturą społeczno-cywilizacyjnego rozwoju, by przywołać w tym kontekście choćby kwestię kontraktów małżeńskich i pomagające ludziom szympansy. Niektóre z zaproponowanych przez niego na tym polu rozwiązań mogły źle się zestarzeć. Autor traktuje też nieco po macoszemu kwestię kreślenia siatki relacji międzyludzkich i przenikania do umysłów głównych bohaterów. Te grzeszki możemy mu jednak odpuścić, jeśli postaramy się przyjąć jego perspektywę – niemalże kosmiczną, ponadczasową, służącą większym ideom. Pisarz w starannie przemyślany sposób dba również o to, aby jego opowieść nieustannie trzymała odbiorcę w napięciu i z tego zadania wywiązuje się on znakomicie, jakby zdawał sobie sprawę, że groza niekoniecznie musi być dosłowna, a czasami jeszcze mocniej oddziałuje poprzez okrycie jej kocem niedopowiedzeń i pozostawienie pola wyobraźni. Choć Spotkanie z Ramą koduje się w naszej świadomości jako przejaw porządku wyimaginowanego, Arthur C. Clarke zdaje się nas zachęcać do tego, abyśmy podwaliny pod tytułowe wydarzenie już teraz zaczęli ustawiać w świecie rzeczywistym. Rama w końcu nadejdzie. Nie wiemy, czy stanie się to jutro, czy za tysiąc lat, nie mamy bladego pojęcia o naszej roli we wszechświecie. Nasza pozycja, jakby ujął to przyjaciel Clarke'a, Carl Sagan, nie jest jednak uprzywilejowana. Czasami wyzwanie rzuca jej kropka bladego światła. W innych momentach – Rama. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj