Od czasu Marsjanina Andy’ego Weira nie było chyba tak dobrej książki z akcją w kosmosie. Owszem, fenomen Marsjanina podbiła nie tylko ekranizacja, ale i cały rozmach, ta amerykańskość, jaka kryła się w opowieści. Jaka była w niej zaszyta i jaka stanowiła podwalinę całego fabularnego konceptu – ten triumf amerykańskiego człowieka nad naturą (choćby i tą kosmiczną, ekstremalnie nieprzyjazną), nad przeciwnościami i nad zwykłą, ludzką rezygnacją w obliczu problemów wykraczających poza wyobrażenie. U Szamałka jest inaczej. Mniej bezkompromisowo, a zarazem bardziej krytycznie. Mniej w jednoznacznych barwach czarno-białych, a raczej w całej gamie odcieni szarości, w których wyraźniej, dosadniej uwidaczniają się kulisy wielkiej polityki i tego, jak niewiele znaczą w konfrontacji z nią zarówno podniosłe idee, jak i coś tak trywialnego jak ludzkie życia.

Oczywiście zestawianie Szamałkowej Stacji i Weirowego Marsjanina zdawać się może zupełnie bezzasadne, bowiem w tej pierwszej akcja rozgrywa się w modułach stacji kosmicznej, udział bierze grupa amerykańskich i rosyjskich astronautów, a w dodatku mają oni ciągły, praktycznie nijak niezakłócony kontakt z Ziemią, a w drugiej bohater został sam w obozie na Marsie, odcięty od komunikacji i powszechnie uznany za martwego. Zdawać by się mogło więc, że zestawianie tych dwóch tytułów to co najmniej fau pax. Jednak kiedy zastanowić się nad kontekstem, da się zauważyć, że te dwa tytuły mają coś wspólnego. I bardzo znaczącego dla ich sytuowania we współczesnej popkulturze. Otóż obydwa nie tylko rozgrywają się w kosmosie (bliższym, bądź dalszym), ale do tego współcześnie, nie w jakiejś niedookreślonej przyszłości, bądź przeszłości. To nie futuryzm, to nie wariacja na temat zdarzeń z przeszłości. To swoisty realizm czasów, tego „tu i teraz” , które rozgrywa się w otoczce znanych nam realiów. I jeśli Weir skupia się głównie na bohaterskiej woli przetrwania swojego bohatera, tak Jakub Szamałek sięga głębiej, odżegnując ich tak naprawdę od bohaterstwa. Ale też ukazując nie tylko ludzkie oblicze jednostek, w których chcemy dostrzegać współczesnych herosów (heloł, oni tam sobie spacerują w przestrzeni kosmicznej!), jak i obnaża bezlitośnie głębokie podziały i zależności od nastrojów politycznych wielkich mocarstw, jakie regulują współczesne próby podboju kosmosu. A raczej – nie cofnięcia się z pozycji, jakie już zostały niegdyś zdobyte.

Źródło: W.A.B.

To, co u Szamałka zachwyca, to pieczołowite oddanie realiów funkcjonowania na stacji oraz codzienności dnia astronautów, który, notabene, dalece odbiega od naszego, podbudowanego popkulturą (zwłaszcza kinem), romantycznego wyobrażenia o kosmicznych kowbojach w sterylnej nieważkości.

Tutaj jest brutalny, brudny (dosłownie i w przenośni), surowy realizm, ograbienie kosmicznych wypraw z całego uroczego, epickiego anturażu… co nie odbiera im swoistej, fabularnej atrakcyjności. Wręcz przeciwnie, ta proza magnetyzuje, bowiem otwarcie odziera fałsz z naszych wyobrażeń, odmalowując nam przed oczami realizm jakże interesującego samego w sobie tematu.

Oczywiście – jak na thriller przystało – jest tu tajemnica, jest mnóstwo napięcia, są nerwy, jest stres, narastająca frustracja i coraz bardziej otwarty konflikt na tle ideologiczno-narodowościowym, który kiełkuje na podwalinie globalnych międzymocarstwowych napięć. I to wszystko gra, ułożone, jak starannie zestawione ze sobą puzzle, zaskakując precyzją dopasowania poszczególnych elementów.

Szamałek, jako pisarz wyraźnie nie ma kompleksów, nie stara się nikomu niczego udowadniać. On opowiada historię, którą ma do opowiedzenia. I – co ważne – nie próbuje pisać o czymś, o czym nie ma pojęcia, a na dodatek, robi to z iście zachodnią manierą. Tym bardziej cieszy polskie nazwisko na okładce. Może to tylko wyraz mojego lokalnego patriotyzmu, ale miło, że Szamałek nie wypiera się polskich korzeni, mimo życia na obczyźnie. I pokazuje na Zachodzie, że Polacy potrafią pisać, także o kosmosie. Przynajmniej niektórzy.

To nie jest powieść tylko dla fanów SF (choć i ci, kochający science fiction bliskiego zasięgu powinni być ukontentowani). To powieść dla wszystkich, którzy lubują się w historiach ludzkich relacji, kipiących od emocji, z nakreślonymi na wskroś realistycznie postaciami. Szukając porównań stylistycznych, mógłbym Stację zestawić (pomijając scenerię) ze Żmijowiskiem Chmielarza. Podobny ładunek emocjonalny i akcent na portretowanie społecznych relacji w małej, pozornie dobrze zintegrowanej grupie, w której wzajemne, tajone animozje wewnętrzne i tarcia prowadzą do finalnej tragedii.

Krótko mówiąc – znakomita lektura na wakacje i nie tylko. Czytać tak dobre książki można o każdej porze roku.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj