Jedenasty odcinek serialu Star Trek: Discovery rozpoczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym skończył się poprzedni. Nie ukrywam, że wzbudziło to moje obawy o kolejne sceny ze stypy cesarzowej. Na szczęście scenarzyści szybko rzucają nas w wir akcji. Nasza dzielna załoga rusza na odsiecz zaginionemu kelpiańskiemu dziecku, a przy okazji odkrywa planetę pokrytą dilithem. Niestety nastąpił tu pierwszy zgrzyt. Pamiętacie scenę, gdy Saru oznajmia, że plamy pani doktor oznaczają ciążę? Trochę mi nie pasuje, że nie zorientował się wcześniej, w końcu to jego rasa i powinien być tu specjalistą. Mam wrażenie, że scenarzyści wymyślili motyw z dzieckiem w biegu, co źle wróży fabule serialu. Mogli przecież już wcześniej wspomnieć o ciąży, co wzbudziłoby ciekawość, a obecny w tym odcinku motyw byłyby logicznym rozwinięciem. A tak mamy trochę wymuszony twist. Twórcy nie wyciągają wiele z wątku romantycznego między Bookiem a Michael, tym razem dodatkowo dając nam dość widowiskowy przelot tego pierwszego w mgławicy, co niepokojąco przypomina sceny z innej gwiezdnej serii. Zaś wydarzenia po jego powrocie w ambulatorium wydają mi się sztuczne. Jakoś nie czuję chemii między tymi postaciami, a dość drętwe dialogi zdecydowanie mi w tym nie pomagają. Rozumiem, że chcą pokazać ich uczucie, ale wyszło to dość drętwo. Prawdę mówiąc, te chwyty są oklepane. Gdy zaś już załoga postanawia się przesłać do wspomnianego wyżej dziecka, w skład „away team” wchodzi Saru, Culber i oczywiście niezastąpiona Michael. Wtedy następują sceny pożegnań, które wg mnie mocno wybijają historię z rytmu. Rozumiem, że scenarzyści chcą pokazać więź miedzy małżonkami czy przyjaźń między Michael i Tilly, jednak mnie osobiście mocno one znudziły. O ile jeszcze mogę zrozumieć niepokój Stametsa o swojego męża, którego już raz stracił, to rozmowa Tilly z Michael była według mnie całkowicie niepotrzebna. Niepokój Tilly można było pokazać w inny sposób, a tak znowu mamy motyw nieomylnej Michael , która każdemu pomoże i ma radę na każdą sytuację. Tu dochodzimy do momentu, w którym odcinek zaczął opowiadać równolegle dwie historie. Jeden wątek dzieje się w tajemniczym środowisku, na którym wylądowała nasza dzielna trójka, a drugi na mostku, gdzie Tilly po raz pierwszy dowodzi Discovery. Niestety po raz kolejny scenarzyści mają ciekawy pomysł, ale nie bardzo da się go usadowić w fabule. Mam tu na myśli pobyt w symulacji. Michael zostaje Trillem, Culber Bajoraninem a Saru człowiekiem. Początkowo pomysł mi się spodobał, ale po chwili przyszło zastanowienie. Dlaczego doszło do tej zmiany? Symulacja twierdzi, że zmieniła ich wygląd, żeby nie denerwować dziecka. No ale dlaczego miałby go zdenerwować wygląd Ziemianina albo Kelpianina? Przedstawiciel jego własnej rasy powinien go uspokoić. A jeśli wygląd człowieka miałby je zdenerwować, to dlaczego Saru został człowiekiem? Tak więc pomysł fajny, ale niedopracowany. Cała ta wędrówka po symulacji jest o tyle ciekawa, że poszerza naszą wiedzę na temat rasy Kelpian, poznajemy ich wierzenia, legendy. Saru ma sporo do pokazania i powiedzenia, a to zawsze jest dla mnie pozytywne.
fot. materiały prasowe
+6 więcej
Scenarzyści wyjaśniają nam, że do apłonu doszło przez kelpiańskie dziecko i jest to wyjaśnienie głęboko niesatysfakcjonujące. Od pierwszego odcinka tego sezonu słyszymy o tajemniczym Zapłonie, strasznej katastrofie, która doprowadziła do obecnej sytuacji w galaktyce. Oczekiwałem czegoś spektakularnego. Takiego wyjaśnienia, które sprawi, że fabuła tego sezonu stanie się ciekawsza. Po cichu miałem nadzieję, że to jakieś tajne działania Federacji (sekcja 31?) doprowadziły do Zapłonu, co dodałoby trochę rys na obrazie Federacji i dało całkiem ciekawy twist. W zamian dostaliśmy informacje o połączeniu dziecka z planetą i ich wzajemnym oddziaływaniu. Otóż do Zapłonu doprowadziło wystraszenie tej istoty. Ciekawym wątkiem natomiast jest motyw Tilly, która wyrasta na całkiem ciekawą postać w tym sezonie. Postawa, gdy przejęła mostek, oraz pierwsza rozmowa z Osyraą pokazywały jej ostry pazur. Przyznam, że gdy powiedziała, że prędzej wysadzi Discovery, niż go odda, przypomniał mi się kapitan Kirk z TOSa , który to czasami stosował tę zagrywkę. Scena samego abordażu i walki załogi bardzo mi się podobała, świetny motyw ze Stametsem i opanowanie mostka. Tu scenarzyści rozegrali sprawę całkiem zgrabnie, a muszę przyznać, że Osyraa jako przeciwnik również dobrze się sprawdza,  jej odzywki świetnie oddają tę postać. Trochę oczekiwałem, że Tilly chociaż spróbuje spełnić swoja groźbę, ale w ogólnym rozrachunku nie było źle. Czy był to dobry odcinek Star Trek: Discovery? Na pewno poszerzył wiedzę o rasie Kelpian i wiadomo już, co doprowadziło do Zapłonu. Jednocześnie niektóre motywy były trochę niepotrzebne, inne sceny przeciągnięte. Jednak mimo wszystko jestem ciekawy, jak dalej potoczą się losy Tilly (która mocno u mnie zyskała) i załogi, zwłaszcza w obliczu utraty Discovery na rzecz Łańcucha. No i mam nadzieję, że Saru i Culber wrócą do nas, bo szkoda takiej postaci jak kapitan Discovery. Stamets może nie znieść ponownej utraty męża.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj