Star Trek: Discovery w finałowym sezonie ma mieć inny klimat. Pierwszy odcinek buduje całą otoczkę i cel, do którego będzie dążyć fabuła. Historię można opisać słowami: Burnham i poszukiwacze skradzionego artefaktu. Twórcy, nawiązując do zamierzchłej przeszłości w uniwersum, tworzą opowieść, która jest interesująca – da się tu wyczuć klimat Indiany Jonesa i dostrzec pomysł podkreślający stawkę wydarzeń. Gra toczy się o coś ważnego – i jest to podane w formie naprawdę przemyślanej. Tego nie odczuło się na takim poziomie w poprzednich sezonach. Z uwagi na charakter odcinka, związany z poszukiwaniem złodziei artefaktu, udaje się zbudować dość przyjemną przygodową otoczkę wokół wydarzeń. Dzieje się tu dużo – mamy akcję w kosmosie i pościg po pustyni z nadchodzącą lawiną. To wszystko pokazuje ambicje twórców. I choć zdarzają się momenty niedopracowane technicznie (przy zbliżeniach na twarze widać komputerowe tło), to sceny mają kinowy rozmach. Na nudę narzekać nie można! A czarne charaktery na ten moment intrygują, choć jacyś szczególnie wyjątkowi nie są.
fot. Paramount+
+1 więcej
Cała tajemnica wokół misji kapitan Burnham ponownie wychodzi od postaci granej przez Davida Cronenberga (słynny reżyser powraca do swojej roli), która ma być tajemnicą i pobudzać naszą ciekawość. Twórcy dobrze wykorzystują czas ekranowy, by pierwszy odcinek przedstawił nam to, z czym mamy do czynienia. Informacje są dawkowane odpowiednio, bez łopatologii, na tyle ciekawie i w stylu gatunku przygodowych filmów odkrywających archeologiczne sekrety, że chcemy zobaczyć, co będzie dalej. Jak to często bywa w takich opowieściach, nie mamy pojęcia, czy to, co bohaterowie wiedzą, jest na pewno zgodne z tym, co odkryją.  Tak naprawdę pierwszy epizod ma dwa mankamenty. Stamets i jego nudne rozmowy z partnerem, które absolutnie niczego nie wnoszą do fabuły odcinka. Niepotrzebnie tylko zapychają czas ekranowy. To takie wybicie z rytmu i spowolnienie tempa, które nie powinno mieć miejsca. Poza tym nieco dziwnie i sztucznie (to raczej częściowo zamierzone) ukazana została relacja Booka i Burnham po przerwie wynikającej z wydarzeń 4. sezonu. Z jednej strony trochę to zgrzyta, z drugiej kulminacja tego motywu może ucieszyć widzów, bo dzięki temu skupiamy się na tym, co ważne. Wątek ten mógłby być jednak skrócony, by więcej czasu zostało na to, co jest emocjonujące i ekscytujące. Lepiej na tym tle wypada Saru i jego dylemat, który doprowadza do oczekiwanych konkluzji. Star Trek: Discovery rozpoczyna się dobrze, emocjonująco i z tą nutką przygody, która sprawia, że świetnie się to ogląda. Drobne mankamenty po prostu przy tym bledną. Oby był to obiecujący początek reszty sezonu. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj