Star Trek: Picard dokłada do emocjonalnego pieca tak mocno, że szósty odcinek 3. sezonu ogląda się ze ściśniętym gardłem, zastanawiając się przy okazji, ile jeszcze sentymentalnych uniesień jest w stanie wytrzymać nasze rozgrzane do czerwoności, niemalże topiące się od nieustannych wędrówek w stronę dzieciństwa serce. Nagroda to bez cienia wątpliwości najlepsza ze wszystkich dotychczasowych odsłon serii; w kapitalny sposób łączy ona dziedzictwo Następnego pokolenia z jego zawadiackością, sytuacyjnym humorem, klasyczną konwencją kina science fiction i przesuwaniem akcentów w relacjach między postaciami. Okrasza to jeszcze filozoficzną w wydźwięku dysputą o przekazywaniu pałeczki w międzypokoleniowej sztafecie. Przepiękne w najnowszym odcinku Picarda jest to, że gdy fasada wszechświata chce runąć bohaterom na głowy – wszak Vadic zaciska pętlę na ich szyjach, a zinfiltrowana przez Zmiennokształtnych Gwiezdna Flota poluje na załogę USS Titan – twórcy pragną, byśmy choć przez chwilę zajrzeli w głąb swojej duszy. To chyba właśnie w niej najpełniej odbija się każdy z tych uśmiechów i drobnych gestów Picarda, Rikera i Beverly Crusher, gdy naprzeciw nich stają Worf, Geordi La Forge i wreszcie Data. Wychowane w latach 90. dziecię popkultury znajduje w tych spotkaniach wszystkie zabawki świata, ale przecież przychodzi nam śmiało zmierzać znacznie dalej – w kierunku pytań o to, jak wygląda teraźniejszość i jakie miejsce w niej powinny zająć legendy przeszłości.  Zamiast po prostu skupiać się na opisie fabuły Nagrody, lepiej będzie odbierać ją poprzez swoisty strumień świadomości, w którym "czuć" znaczy o niebo więcej niż "widzieć". Worf i Raffi w końcu trafiają na pokład Titana, a samo spotkanie z Picardem, Rikerem, Crusher i resztą jawi się jak pierwszy ze strzałów showrunnera Terry'ego Matalasa w nasze serca. Zaczyna się rozprawa o tym, co naprawdę wykradli Zmiennokształtni ze stacji Daystrom – sprawa wagi galaktycznej, choć Rikera zdaje się równie mocno interesować to, gdzie podziała się charakterystyczna dla Klingona cięta riposta. Przekomarzania nie kończą się nawet wtedy, gdy Riker wraz z Worfem i Raffi zostaje teleportowany na stację. To zresztą znakomita okazja, aby puścić oko w stronę fanów całego uniwersum Star Treka: hologram profesora Moriarty'ego, zabójczy w swojej słodyczy tribble i jeszcze przerywnik w postaci sekwencji z Następnego pokolenia, gdy gwiżdżący Riker odnajduje Datę. Sam android, choć łączący w sobie kilka innych osobowości, też tu jest, co z natury rzeczy powinno być dla trekkies nokautującym ciosem. Sęk w tym, że twórcy grają jednocześnie na fabularną "drugą nóżkę", zabierając załogę USS Titan w stronę Muzeum Gwiezdnej Floty, któremu przewodzi komodor Geordi La Forge. Na statku melduje się wraz z drugą ze swoich córek, Alandrą, wyraźnie poirytowany działaniami dawnego przełożonego. Długa rozmowa, kwestia zasad, grzechy ojców i charakter dzieci – tych samych, które widząc brak porozumienia swoich rodzicieli, zaczynają działać na własną rękę. Titan zostaje przez nich zamaskowany klingońską technologią z Bird-of-Prey, co wraz z emocjonalną rozmową z Sidney zmienia podejście La Forge'a. Riker z Daystrom nie wraca; chwyta go Vadic, która wcześniej uwięziła także Deannę Troi. Zamiast niego na pokład przetransportowany zostaje nowy Data, który zdradza, że Zmiennokształtni wykradli ze stacji szczątki Jean-Luca Picarda. Gorąco, prawda? Matalas tę bitwę o nasze serca wygrał dzięki serii niekończących się ciosów sentymentalno-fabularnych i poprzez aklamację. 
fot. Paramount+/Amazon
+13 więcej
Patrząc z fabularnego punktu widzenia, trudno mówić o Nagrodzie w kategoriach tkanki czy struktury – to raczej monstrualna czarna dziura, w którą wpada wszystko wszędzie naraz, choć cały ten proces odbywa się w precyzyjny i starannie przemyślany sposób. Jakimś błogosławionym zrządzeniem losu żadna z tych emocjonalnych sekwencji wagi ciężkiej nie wymyka się spod narracyjnej kontroli. Każda jest dopełniona tudzież dopieszczona, a to żartem, a to rozmowami o życiowych powinnościach i pokoleniowych różnicach. Dysputy Jacka i Sidney z ojcami – pozwalające Picardowi i La Forge'owi redefiniować sens swojego dziedzictwa – idą tu przecież ramię w ramię z przezabawną uwagą Worfa, który widząc łączące Raffi i Siedem uczucie, pozwala sobie na przytoczenie wspomnień o wyruszaniu na misję z obiektami swoich westchnień. Akcja zagęszcza się zresztą do tego stopnia, że niepozorna sekwencja, w której Hansen pokazuje młodemu Crusherowi legendarne statki Gwiezdnej Floty, przywodzi na myśl piekielnie inteligentny przelot po uniwersum Star Treka: Enterprise kapitana Kirka czy ujęcie na Voyagera, które sprawia, że na twarzy Siedem rysuje się przebogate spektrum emocji. Koniec końców z Nagrody płyną w kierunku widza dwie cenne lekcje. Tak, faktycznie jesteśmy drobinkami materii zawieszonymi w otchłani dojmującego swoją pustką kosmosu. Nie, nigdy nie będziemy w nim sami – każdy chcąc nie chcąc odnajduje w tym bezkresie szeroko pojętą rodzinę. Urzekające jest to, że nauki te przychodzą do nas wtedy, gdy twórcy Picarda z jednej strony hołdują najlepszym dokonaniom gatunku science fiction, z drugiej wytyczają w jego obrębie zupełnie nowe szlaki. 
fot. Paramount+/Amazon
Star Trek: Picard w swoim 3. sezonie rozkręcił się do tego stopnia, że w ciągu zaledwie kilku tygodni z ciekawostki dla fanów Następnego pokolenia wyewoluował w jeden z najlepszych obecnie emitowanych seriali science fiction. Owszem, wielu z nas zastanawia się dziś nad tym, czy tego emocjonalnego paliwa wystarczy na jedyny w swoim rodzaju przelot po 4-odcinkowej drodze dzielącej nas od zakończenia produkcji. Umysł trekkies każe szukać potencjalnych punktów zapalnych, fabularnych min, które mogłyby wysadzić w powietrze wyśmienite dokonania Matalasa i spółki. W przyszłość spoglądam jednak z optymizmem, mając na uwadze, jak sprawnie twórcom udaje się zbudować na ekranie pomost między warstwą sentymentalną a przygodową czy filozoficzną. Właściwie największym źródłem niepokoju jest dziś dla mnie to, że ta historia nieuchronnie zmierza do wielkiego podsumowania. Chciałoby się ją wydłużyć, jeszcze trochę pobyć w magnetycznym świecie Jean-Luca Picarda i jego kompanów i kompanek. Później dociera jednak do mnie prosta, ale jakże pokrzepiająca myśl: ta opowieść i ta legenda będą trwały nadal, rozwijając się już nie na ekranie, a po prostu w naszych sercach. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj