Nie bardzo wiem, od czego zacząć, bo w tej grze kuleje niemalże wszystko, a przedzieranie się przez kolejne monotonne poziomy do dla gracza istna droga przez mękę. Z reguły jestem wyrozumiały dla słabszych tytułów, staram się dostrzegać w nich plusy, których inni nie widzą i zdarza się, że takie pozycje potrafią dostarczyć mi nieraz więcej frajdy niż niejeden oceniany wysoko hicior. Chociażby takie Aliens: Colonial Marines uważam za całkiem fajny shooter, którego głównym grzechem jest to, że nie dostarczył tego, co obiecywały trailery. Sama rozgrywka natomiast potrafiła wciągnąć i grę ukończyłem bez zgrzytania zębami i zmuszania się do trwania przed konsolą. Tego samego nie można niestety powiedzieć o Star Treku, przy którym produkt Gearbox Software jawi się niemalże jako szpil doskonały i którego rzuciłem w diabły po kilku godzinach zmagań z licznymi bugami.

Już na starcie w oczy rzuca się się dość słaba grafika, która gwałci nasze organy wzroku słabej jakości teksturami, często tak rozmytymi, jak tusz na walającej się po ulicy gazecie podczas silnej ulewy. Modele postaci, choć wzorowane na aktorach z filmów J.J. Abramsa, wyglądają słabo, zaś animacja niektórych ich ruchów wygląda tak, jakby ktoś potraktował bohaterów elektrycznym pastuchem. Mimika, a w zasadzie jej brak, również w niczym nie pomaga, bo jak tu się utożsamiać z postaciami, które cierpią na paraliż znacznej części mięśni twarzy. Tak mogły wyglądać gry u początków obecnej generacji, a nie u jej schyłku. Obstawiam, że na PC całość prezentuje się odrobinę lepiej, ale na X360 pod względem wizualnym jest kiepsko.

Przejdźmy jednak do gameplayu, stanowiącego zlepek wielu ciekawych pomysłów, które niestety doczekały się marnej realizacji. Nie trudno zauważyć, że Star Treka zabił przede wszystkim pośpiech. Gdyby grę doszlifować, mógłby z tego wyjść naprawdę wciągający i grywalny tytuł, gdyż rozgrywka jest zróżnicowana i w innych okolicznościach nie pozwalałaby na nudę. Są sekcje strzelane, elementy skradankowe, skanowanie otoczenia, hackowanie urządzeń w postaci minigierek, sterowanie USS Enterprise, latanie na specjalnych kombinezonach i wiele więcej. Sęk w tym, że wszystko to zostało wykonane tak nieudolnie, że zamiast rajcować - zwyczajnie irytuje.

W grze wcielamy się w Kirka lub Spocka, którzy muszą ocalić świat przed inwazją jaszczuropodobnej zaawansowanej technologicznie rasy Gornów. Fabuła, która przedstawia zupełnie inne historie aniżeli te znane z filmów, jest prosta, więc i nie ma większego sensu się o niej rozpisywać. W każdym razie po wybraniu odpowiadającego nam bohatera nad drugą postacią kontrolę przejmuje komputer. I tu zaczyna się pierwszy mankament niezwiązany z wizualiami - AI tej grze jest gdzieś tak na poziomie jednokomórkowców, a może nawet te stworzenia są zwyczajnie inteligentniejsze. Nasz partner, kiedy nie steruje nim inny gracz, to zwykły debil. Wyobraźcie sobie sytuację, w której staracie się przemknąć po cichutku obok wroga i uniknąć walki, a wasz kompan wyskakuje nagle zza osłon informując wszystkich wokół o waszej obecności. Skradanie można więc całkowicie sobie darować, bo i tak prędzej czy później zostaniemy zauważeni i to nie z naszej winy. Towarzysz broni ma też tendencje do blokowania się w różnych miejscach lub kręcenia bez celu. Po tym, jak wszedłem do windy, zagubiony Spock nagle mi się do niej teleportował, a następnie zaczął biec przed siebie, nie zważając na to, że drogę do mety blokuje mu ściana windy... Podobnych kwiatków jest niestety więcej. Raz zdarzyło mi się, że chowając się za skrzynką przed ostrzałem wroga, mój bohater niczym duch sobie przez nią przeniknął, co skończyło się przyjęciem kilku pocisków na klatę.

A skoro już jesteśmy przy wymianie ognia, to nie sposób nie wspomnieć o mało angażujących potyczkach. Strzelanie do jaszczurów jest zwyczajnie nijakie. Przeciwnicy do bystrych nie należą, a ich zachowanie niejednokrotnie skwitować można ładnie brzmiącym akronimem "WTF?". Potrafią zaklinować się w przejściu albo tępo na nas gapić, nie wykonując żadnego ruchu. Sytuacji nie ratują pfiu-pfiu laserki, które w niczym nie przypominają śmiercionośnych urządzeń, a co najwyżej narzędzie do przysmalenia wrogom tyłków. Kompletnie nie widać ich siły. Może raptem w przypadku dwóch rodzajów broni czuć, że mają jako takiego kopa.

Do naszej dyspozycji oddano także tricoder, którym hackujemy zamki i maszyny oraz skanujemy otoczenie. Działa to na podobnej zasadzie, co tryb detektywa w "Batman: Arkham Asylum" - kluczowe elementy zostają podświetlone i możemy wejść z nimi w interakcję. Skanując pewne obiekty, np. poległych wrogów, zbieramy też punkty doświadczenia, za które rozwijamy naszą postać. Brakuje jednak motywacji do podnoszenia statystyk, bo różnice są ledwie zauważalne, a sama gra raczej nie zachęca do eksploracji i skanowania wszystkiego wokół.

[image-browser playlist="590944" suggest=""]
©2013 Cenega

Kolejnym z licznych gwoździ do trumny tego tytułu jest toporne sterowanie i problematyczna kamera, którą trzeba co chwilę regulować. Jeśli chciałbym być złośliwy, a chcę, to wytknąłbym także brak klarowności co do tego, co w danej chwili musimy zrobić. Wielokrotnie zaliczałem dany fragment na czuja, nie bardzo wiedząc, dlaczego nie poniosłem porażki. Konia z rzędem temu, kto za pierwszym razem zaliczy sekwencję, w której pierwszy raz przejmujemy kontrolę nad statkiem Enterprise i musimy odpierać ataki wrogiej floty. Dopiero za n-tym podejściem można się zorientować, w co mamy strzelać i w jaki sposób używać osłon, aby nie skończyć jako dryfujący w przestrzeni wrak. Podobnych sytuacji jest całe mnóstwo i wielokrotnie przyjdzie wam zginąć nie dlatego, że kiepsko gracie, ale dlatego, że zanim dotrze do was "co i jak", już dawno skończy wam się albo życie, albo potrzebny na wykonanie zadania czas.

Długo mógłbym się pastwić nad tym tytułem, w którym bugów pozbawione są chyba jedynie minigry towarzyszące hackowaniu, ale byłaby to strata tak mojego, jak i waszego czasu. W tej grze dobre jest jedynie udźwiękowienie i znani aktorzy w rolach głównych; na wszystko inne najlepiej spuścić zasłonę milczenia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że gdyby Digital Extremes poświęciło tej produkcji więcej czasu, a przede wszystkim nie skąpiło na beta-testerów, to mielibyśmy do czynienia z produktem może nie tyle wybitnym, co przynajmniej przyzwoitym. Jest tu wiele dobrych pomysłów, które w fajny sposób urozmaicałyby rozgrywkę, gdyby tylko nie zostały tak spartolone. Nikomu nie przeszkadzałoby to, że sekcje strzelankowe są silnie inspirowane serią "Mass Effect", a wspinanie się po różnych konstrukcjach przypomina wygibasy Nathana Drake'a, jeśli tylko czerpana z gry przyjemność równałaby się tej płynącej z ww. produkcji. Chcąc być uczciwym wobec czytelników, muszę to napisać jasno i wyraźnie: Star Trek to GNIOT! Nie polecam nawet najzagorzalszym fanom uniwersum; kupować wyłącznie na własne ryzyko.

Plusy:
+ znana z filmu obsada
+ udźwiękowienie
+ wiele ciekawych pomysłów...

Minusy:
- ...ale marna ich realizacja
- liczne bugi
- kiepskie AI towarzysza broni oraz przeciwników
- słaba oprawa graficzna
- nieangażujące potyczki
- toporne sterowanie
- problematyczna kamera
- konieczność powtarzania niektórych sekcji metodą prób i błędów

Grę do recenzji w wersji na konsolę Xbox360 dostarczył polski wydawca - firma Cenega.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj