Cieszy w tym odcinku fakt, jak zostaje potraktowany Ezra Bridger. Główny bohater serialu jest tutaj zaledwie pionkiem w grze. Mało znaczącym pretekstem, który zaprowadzi widza ku Tatooine i oczekiwanemu ostatecznemu starciu Maula z Kenobim. Na pewno cieszy również to, że pomimo doświadczenia Ezra nadal jest dzieciakiem, który nie ma szans z doświadczeniem Maula. Dobrze ukazano poprzez odpowiednie dialogi manipulację młodym Jedi. Wypada to przekonująco i klimatycznie, więc wszystko działa jak należy. Dostanie się Ezry na Tatooine jest o tyle ciekawe, że nic nie idzie po myśli bohatera. Dostaje łupnia od Ludzi Pustyni, nie mając szans obronić się samemu. Gdyby nie Maul, chłopak by zginął, więc plus dla twórców, że w takich odcinkach odzierają bohatera z jego perfekcyjności. Popełnia błędy, nie jest niezwyciężony i może przegrać. Postawienie takich sugestii w serialu animowanym jest o tyle ważne, że dają znać widzom (nie tylko tym młodym), że niezależnie od konwencji, można iść inną drogą. Ciekawszą, bardziej atrakcyjną i równie ważną. Jest to coś, czego często brakuje w tym serialu i brakowało w Wojnach Klonów. Plus też za brak zbyt nachalnego nawiązywanie do Nowej nadziei. Aż prosiło się o to, by to Obi-Wan uratował Ezrę, tak jak Luke'a w części IV. Jednakże, gdy tak pomyśleć nad tym, to byłoby zbyt przesadzone i łopatologiczne nawiązanie. Brak przesady i umiar jest w tym odcinku po stronie twórców. Razi mnie trochę jednak zachowanie Ezry w spotkaniu z Obi-Wanem. Jakoś zbyt łatwo daje się przekonać do tego, by porzucić mistrza Jedi w starciu z Maulem. Argument Kenobiego są dobre, mądre i ważne, ale kłóci się to z charakterem młodego bohatera. To wynika trochę z konwencji, trochę z braku czasu twórców na pokazanie rozwoju Ezry. Dlatego nie do końca jego reakcja na mądre słowa Obi-Wana jest adekwatna do sytuacji i błędu, jakie popełnił. W tym powinno być więcej dramaturgii i emocji. A tak wygląda to banalnie. Ezra spełnił swoją rolę, może sobie iść. Przez lata widzieliśmy wiele pojedynków Obi-Wana z Maulem. Zawsze były efektowne, widowiskowe i emocjonujące. Skoro ten miał być tym ostatecznym i zwiększano oczekiwania na to starcie w sposób nieprawdopodobny. Trudno tak naprawdę było im sprostać. Twórcy podjęli odważną, inteligentną i ryzykowną decyzję, by pójść w kompletnie innym kierunku. Zamiast epickiego pojedynku, dostajemy 5-sekundową walkę, która kończy się śmiercią Maula. Widziałem po emisji odcinku mnóstwo skrajnych opinii – jedni są zachwyceni, inni rezygnują  z serialu przez marnowanie potencjału Maula na tak banalną śmierć. Mogę się zgodzić, że finał tak długiego konfliktu zasługiwał na coś większego, ale nie mogę powiedzieć, że nie jestem usatysfakcjonowany. Jest to coś wręcz nieprawdopodobnego, ale twórcom takim zabiegiem udało się nie tylko dobrze zakończyć historię Maula, ale zarazem zrobili to z głębią, jakiej nie oczekiwałem. Zwróćcie uwagę na sam początek pojedynku, kiedy obaj zmieniają postawy bojowe. Maul w tym wszystkim wydaje się jednak niepewny, jakby gdzieś w ostatniej chwili stracił sens swojego życia. Wydaje się, że to, co jeszcze napędzało go to właśnie gniew na Obi-Wana. Chęć znalezienia go i zemszczenia się za to, co mu uczynił. Tutaj jednak spotyka starego, mądrego mistrza Jedi, który nawet nie chce z nim walczyć. Wydaje się, że ten spokój Obi-Wana sprawił, że gniew Maula ulotnił się, bo jest czymś sprzecznym z jego oczekiwaniami. Nie oszukujmy się też - mamy tutaj Maula zniszczonego psychicznie, wypalonego, szalonego, który ma za sobą najlepsze lata. Obi-Wan jest w zupełnie innym stanie. Jest mistrzem Jedi w pełnym znaczenia tego słowa. Człowiek, który najpewniej doskonale zna siebie i jego łączność z Mocą stoi na innym poziomie, niż u Maula była kiedykolwiek w życiu. Do tego inteligencja i doświadczenie zrobiły swoje. Zmiana pozycji ze swojej sztandarowej na tę prowadzoną przez Qui-Gon Jinna, była sprytnym fortelem, na który Maul łatwo daje się nabrać. Podobać się może, że w odróżnieniu od oczekiwań i tego, co wielu sądziło, że powinno być, ten pojedynek zakończył się w stylu walki samurajów. Trzy ciosy i śmierć. Mocne, zaskakujące i zarazem ważne. Śmierć Maula zostaje pokazana jako w pewnym rodzaju odwrócenie sytuacji z ostatnimi chwilami Qui-Gona. W tym przypadku jednak przypadku dostajemy coś więcej. Maula, który pierwszy raz w życiu ma chwilę spokoju. Tak jakby cały gniew i  nienawiść opuściły go w ostatnich chwilach. Dodajmy do tego smutek Obi-Wana oraz tematyka wybrańca i pomszczenia ich obojga. Ciekawy, symboliczny motyw, który pokazuje dojrzałość twórców. Zamiast efekciarskiego zakończenia długiego konfliktu, postawili na coś  subtelnego, kameralnego i emocjonalnego. W tym naprawdę czuć serce i smutek, ale zarazem jakąś satysfakcję, że historia naprawdę bardzo ciekawej postaci dobiegła końca. Jego powrót w serialach był trafną decyzją, bo każdy odcinek z Maulem to wyjątkowy popis i klimat. Był on wyśmienitym dodatkiem do animacji, dając jej wiele jakości. Pewnie jak każdy czuję trochę rozgoryczenie, że zakończono to tak szybko i można by rzecz, zbyt łatwo. Ma to jednak drugie dno, symbolikę i zgodność z częścią IV (sposób walki Obi-Wana), co tworzy idealną mieszankę. Odcinek będzie wzbudzać wiele kontrowersji wśród fanów i widzów, bo wielu miało nadzieję na kontynuowanie roli Maula w kinie. Trochę szkoda, że nie rozwinięto tego na 2 odcinki, by dać temu jeszcze większego emocjonalnego kopa i by ta śmierć miała większe znaczenie. Odważny odcinek Star Wars Rebels, który zasługuje na uznanie i dyskusje. Podjęli takie kroki, które akceptuję, których wydźwięk i realizacja stoi na wyższym poziomie, niż można było oczekiwać. Każdy może zrobić pojedynek na miecze świetlne, który będzie widowiskowy, ale nie będzie mieć znaczenia. Niewielu jednak potrafi tak subtelnie i emocjonalnie zakończyć historię jednej z najpopularniejszych postaci świata Gwiezdnych Wojen.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj