Przez poprzednie pięć odcinków twórcy ustalili sobie pewne powtarzalne schematy - rozmowa telefoniczna z matką, pukanie Asha do drzwi, przypomnienie o ich przyjaciółce Violet. I wygląda na to, że był to zabieg w całości przemyślany, bo teraz z niego rezygnują, by jednocześnie go wyśmiać.
Tym razem Ash wchodzi bez pukania do domu pary bohaterów i odbiera dzwoniący telefon. Zdradza matce Stuarta informację o dzisiejszym przyjęciu. Owocuje to falą komicznych wydarzeń - począwszy od rozmowy Violet z Ashem, przez wyjawienie parze strasznej nowiny, kończąc na samym przyjęciu. W momencie rozmowy Stuarta z Ashem po raz pierwszy wyśmiano schemat pokazywany w poprzednich odcinkach. Reakcja młodego bohatera na n-te przypomnienie "a to nasza przyjaciółka Violet" jest niezwykle barwna i zabawna. Kolejne minuty to błyskotliwe dialogi zapewniające nam ogromną dawkę śmiechu. Nawet pojawienie się matki Stuarta okazuje się strzałem w dziesiątkę.
Dodatkowo udaje się rozbudować relację Stuarta i Freddiego. W końcu poznajemy ich lepiej pod tą otoczką ciągłego dogryzania i żartów. Pokazują swoje prawdziwe "ja", dodając kolorytu osobowości starszych panów.
[video-browser playlist="635706" suggest=""]
Finał jedynie potwierdza, że tradycyjny sitcom nie umiera. Gdy obsadza się w głównych tak wybitne jednostki, jak Sir Ian McKellen i Sir Derek Jacobi, efekt musi być piorunujący. Chociaż pierwsze kroki były ospałe, produkcja przyspieszyła i rozwinęła się w sposób bardzo dobry. Z każdym odcinkiem śmiechu było coraz więcej, a największa zasługa przypada właśnie aktorom. Obaj bawili się swoimi rolami, momentami dając nam poczucie oglądania teatralnego spektaklu komediowego. Oglądanie ich w tych rolach zapewniło kawał dobrej zabawy. Duży plus dla twórców Vicious za gościnny występ słynnej Judi Dench, która potrafi solidnie rozśmieszyć.
Dawno żadna komedia nie potrafiła mnie rozbawić tak, jak Vicious. Z początku byłem nastawiony sceptycznie, ale udzieliłem aktorom kredytu zaufania i okazało się to słuszną decyzją.