State of Affairs stara się złapać widza w emocjonalną pułapkę, prezentując sprawy tygodnia, które powinny chwytać za serce i zatrzymać przy telewizorze. W zeszłym tygodniu był to bohaterski Rosjanin, w tym zaś – uprowadzone nigeryjskie dziewczynki. Patos bucha na wszystkie strony, rozemocjonowana Charlie biega w te i z powrotem, angażując kogo tylko może, by w kulminacyjnym momencie uratować ofiary. Co ciekawe, rząd Stanów Zjednoczonych absolutnie nie powinien się zajmować tą sprawą, nie jest to ich obszar działań, ale w niczym to nikomu nie przeszkadza, nawet samej pani prezydent. Cały ten wątek na papierze wygląda niezwykle dramatycznie, jednak w rzeczywistości każdy jego element jest tak przesadzony i przerysowany, że w efekcie nie wywołuje żadnych emocji. Nie pomaga nawet scena z małą Nigeryjką, zdeterminowaną, by zrobić wszystko, żeby zobaczyć jeszcze swoją rodzinę.

W "Half the Sky" coś dziwnego stało się też z bohaterami. Zachowują się bowiem, jakby dopadła ich schizofrenia. Charlie Tucker, która od 1. odcinka imprezuje i podrywa kogo się da, nagle przestaje pić i oburza się na zaczepiającego ją baristę - tylko po to, by parę scen później pić bourbona i flirtować z Nickiem, a na sam koniec trafić do klubu i zaczepiać tego samego gościa, który serwował jej kawę. Nie wiem, o co chodzi, ale twórcy ewidentnie nie mogą się zdecydować, jaką dziewczynę zrobić z bohaterki granej przez Heigl. To samo tyczy się prezydent Payton, która w 2 poprzednich odcinkach pałała żądzą zemsty, by teraz lodowatym tonem tłumaczyć mężowi, że musi cierpliwie czekać na sprawiedliwość. Skąd ta nagła zmiana? Czyżby ominął mnie jakiś ważny odcinek pomiędzy?

[video-browser playlist="632706" suggest=""]

Jedynym jaśniejszym punktem "Half the Sky" jest postać Nicka, którą twórcy starają się przybliżyć, choć w tym ciągłym chaosie nie mają na to zbyt wiele czasu. Ot, dwie minuty retrospekcji z pierwszego spotkania z Charlie, rzucone gdzieś luźno, między główną akcję. Są to jednak najlepsze dwie minuty z tego epizodu State of Affairs, w końcu bowiem dostajemy pełnokrwistego bohatera, który jest miłą odmianą po nijakiej Tucker. A temu wszystkiemu towarzyszą nawet emocje. Takie prawdziwe, nie te sztucznie przyklejone do twarzy Heigl.

Zobacz również: Prezydent Barack Obama przejął program "The Colbert Report" - zobacz wideo

"Half the Sky" konsekwentnie trzyma poziom poprzednich odcinków, czyli za dobrze nie jest - i mam wrażenie, że nic już się w tym temacie nie zmieni. Przy premierze słychać było porównania do innej nowości o podobnej tematyce, Madam Secretary, teraz jednak śmiało można powiedzieć, że produkcja z Téą Leoni bije State of Affairs na głowę. Widocznie w telewizji nie ma miejsca na tyle silnych kobiet u władzy.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj