„State of Affairs”: sezon 1, odcinek 3 – recenzja
Kolejny odcinek State of Affairs kontynuuje kurs obrany przez swoich poprzedników, a patos, miałkość i chaos wylewają się z ekranu.
Kolejny odcinek State of Affairs kontynuuje kurs obrany przez swoich poprzedników, a patos, miałkość i chaos wylewają się z ekranu.
State of Affairs stara się złapać widza w emocjonalną pułapkę, prezentując sprawy tygodnia, które powinny chwytać za serce i zatrzymać przy telewizorze. W zeszłym tygodniu był to bohaterski Rosjanin, w tym zaś – uprowadzone nigeryjskie dziewczynki. Patos bucha na wszystkie strony, rozemocjonowana Charlie biega w te i z powrotem, angażując kogo tylko może, by w kulminacyjnym momencie uratować ofiary. Co ciekawe, rząd Stanów Zjednoczonych absolutnie nie powinien się zajmować tą sprawą, nie jest to ich obszar działań, ale w niczym to nikomu nie przeszkadza, nawet samej pani prezydent. Cały ten wątek na papierze wygląda niezwykle dramatycznie, jednak w rzeczywistości każdy jego element jest tak przesadzony i przerysowany, że w efekcie nie wywołuje żadnych emocji. Nie pomaga nawet scena z małą Nigeryjką, zdeterminowaną, by zrobić wszystko, żeby zobaczyć jeszcze swoją rodzinę.
W "Half the Sky" coś dziwnego stało się też z bohaterami. Zachowują się bowiem, jakby dopadła ich schizofrenia. Charlie Tucker, która od 1. odcinka imprezuje i podrywa kogo się da, nagle przestaje pić i oburza się na zaczepiającego ją baristę - tylko po to, by parę scen później pić bourbona i flirtować z Nickiem, a na sam koniec trafić do klubu i zaczepiać tego samego gościa, który serwował jej kawę. Nie wiem, o co chodzi, ale twórcy ewidentnie nie mogą się zdecydować, jaką dziewczynę zrobić z bohaterki granej przez Heigl. To samo tyczy się prezydent Payton, która w 2 poprzednich odcinkach pałała żądzą zemsty, by teraz lodowatym tonem tłumaczyć mężowi, że musi cierpliwie czekać na sprawiedliwość. Skąd ta nagła zmiana? Czyżby ominął mnie jakiś ważny odcinek pomiędzy?
[video-browser playlist="632706" suggest=""]
Jedynym jaśniejszym punktem "Half the Sky" jest postać Nicka, którą twórcy starają się przybliżyć, choć w tym ciągłym chaosie nie mają na to zbyt wiele czasu. Ot, dwie minuty retrospekcji z pierwszego spotkania z Charlie, rzucone gdzieś luźno, między główną akcję. Są to jednak najlepsze dwie minuty z tego epizodu State of Affairs, w końcu bowiem dostajemy pełnokrwistego bohatera, który jest miłą odmianą po nijakiej Tucker. A temu wszystkiemu towarzyszą nawet emocje. Takie prawdziwe, nie te sztucznie przyklejone do twarzy Heigl.
Zobacz również: Prezydent Barack Obama przejął program "The Colbert Report" - zobacz wideo
"Half the Sky" konsekwentnie trzyma poziom poprzednich odcinków, czyli za dobrze nie jest - i mam wrażenie, że nic już się w tym temacie nie zmieni. Przy premierze słychać było porównania do innej nowości o podobnej tematyce, Madam Secretary, teraz jednak śmiało można powiedzieć, że produkcja z Téą Leoni bije State of Affairs na głowę. Widocznie w telewizji nie ma miejsca na tyle silnych kobiet u władzy.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat