Analogie i porównania do pierwszej serii Banshee są nieuniknione. Należy jednak brać pod uwagę, że produkcja Alana Balla to serial z ciągłą fabułą, w której pomiędzy poprzednim i obecnym sezonem nie było żadnego przeskoku w czasie. Oglądając premierę drugiej serii, w pewnym momencie byłem zaskoczony, że twórcy nie zaserwowali widzom klasycznego "previously on", by przypomnieć wydarzenia z poprzednich odcinków. Na szczęście zrobili to już w trakcie epizodu - w formie przebłysków i retrospekcji. Fabuła drugiego sezonu od dwóch odcinków obrała nieco inny kierunek, nie koncentruje się tak mocno na głównym bohaterze, a jednocześnie stara się pokazać szerszy kontekst funkcjonowania małego miasteczka, w którym ścierają się dwie zupełnie różne kultury i społeczności.

Chyba nie ma lepszego sposobu na pokazanie kontrastu dwóch społeczeństw niż zestawienie obok siebie kultury Indian i amiszów. Ich losy połączone zostały przez niewyjaśnione morderstwo nastoletniej Indianki, za które obwiniano zaginionego nastolatka należącego do rodziny amiszów. Teoretycznie nieszkodliwi, żyjący na uboczu, z dala od cywilizowanego świata ludzie mają za sobą Kaia Proctora, postać nietuzinkową, która już w pierwszym sezonie była jedną z najlepiej zagranych w całym serialu. Cieszy, że scenarzyści nie rozciągali sprawy morderstwa na kilka odcinków. Wręcz przeciwnie - ostatecznie i dobitnie zamknęli sprawę już w czwartym epizodzie, popisując się (jak to mają w zwyczaju) uzasadnioną brutalnością. To właśnie wśród tych cichych, spokojnych, żyjących w zgodzie z wiarą amiszów znalazł się ktoś, kto nie tylko zamordował Indiankę, ale również porwał siostrzeńca Proctora.

[video-browser playlist="633730" suggest=""]

O ile pierwsza seria Banshee wyraźnie skupiała się na Lucasie Hoodzie, o tyle w drugim sezonie twórcy starają się opowiadać historię nieco szerzej. Szkoda jedynie, że z serialu na dłużej może zniknąć Nola, która okazała się bardzo przydatnym dodatkiem do indiańskiej rodziny Longshadow. Daleki jestem od stwierdzeń, że drugi sezon Banshee pisany jest bez pomysłu. Obecność Carrie w więzieniu nie porywa, ale jest konsekwencją działań jeszcze z pierwszej serii. Końcówka odcinka wskazuje na to, że w kolejnych epizodach bohaterka odegra istotniejszą rolę niż dotychczas. Za niepotrzebny zapychacz można uznać wymuszone sceny seksu Jasona i Rebeki, które w odcinku pojawiły się tylko po to, by pokazać, że serial emitowany jest na kablówce premium (tak jakby brutalne sceny tortur kilka minut wcześniej tego nie udowodniły). Klasę kolejny raz pokazał za to Hiob, a niemal każda jego odzywka wzbudzała śmiech.

Rozczarowała scena przewozu indiańskiego więźnia, która napisana została idealnie pod jego ucieczkę. Przewożenie wielkiego, a do tego niebezpiecznego chłopa, który ledwo co zmieścił się do radiowozu, powinno być zrealizowane zupełnie inaczej, a odpowiedni do tego ludzie winni przejąć go już na posterunku w miasteczku. Tymczasem dwójka funkcjonariuszy nie potrafiła zapanować nad bestią - byłem wręcz zdziwiony, że udało im się ujść z życiem. Kinaho szykuje zemstę; jestem bardzo ciekaw, jak będzie ona wyglądać.

Banshee nadal jest serialem innym niż wszystkie. Specyficznego klimatu miasteczka, szeroko pojętej brutalności i ciekawie zarysowanych postaci z trudem szukać w innych stacjach kablowych. Produkcja Cinemax nie przynosi wstydu starszemu bratu, czyli HBO, i cały czas zapewnia rozrywkę na wysokim poziomie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj