Step Up All In to tak naprawdę pierwszy wyraźny krok w stronę konsolidacji całej serii, która poza epizodami Moose'a nie ma żadnego fabularnego wspólnego łącznika. Dzięki zebraniu ekipy z poprzednich odsłon udaje się stworzyć jakieś wrażenie związku i jednocześnie pokazać, że potencjał marki jest jeszcze większy. Brakuje jednak kilku ważnych postaci, na czele z gwiazdami Step Up - Channingiem Tatuem i Jenną Dewan-Tatum. Gdyby zebrano najważniejsze gwiazdy całej serii w jednym filmie tworzącym jeszcze bardziej spektakularne widowisko, byłaby to gratka dla fanów. Pierwszy krok w tę stronę został postawiony. Może w przyszłości twórcy pójdą dalej?

Część 5. pod względem fabuły prezentuje się tak naprawdę podobnie do poprzednich. Śledzimy losy ekipy na jakimś turnieju tanecznym i naturalnie musi się pojawić romans. Poruszane są kwestie problemów ze znalezieniem przez tancerzy równowagi pomiędzy pasją a szarą codziennością oraz kłopoty prawie rodzinnych relacji między bohaterami. Wszytko jest proste, czasem banalne, nieraz nawet ckliwe, ale podane zostaje w formie strawnej, godnej zaakceptowania, momentami wręcz zabawnej. To też kwestia oczekiwań, bo serial "Step Up" nie stanie się nagle opowieścią z oscarowymi kreacjami i głęboką historią pełną metafor. Prostota jest tutaj cechą charakterystyczną, jeśli więc się ją zaakceptuje, nic szczególnie nie będzie razić, a niektóre oczywiste rozwiązania nawet rozbawią (Iza Miko jako gwiazda pop tutaj bryluje).

Gatunek filmów tanecznych można porównać do kina sztuk walki - oba cechują podobieństwa w budowie narracji, prostota fabularna, która ma być pretekstem do ukazania nietuzinkowych umiejętności, oraz aktorzy, którzy tak naprawdę aktorami nie są, gdyż w przypadku Step Up All In mamy do czynienia z zawodowymi tancerzami przy okazji (w niektórych przypadkach) rozwijającymi karierę aktorską. Dlatego też w takim filmie, zwłaszcza gdy mówimy o 5. części, fabuła, gra i sposób opowiadania historii schodzą na dalszy plan, a na niektóre rzeczy po prostu przymyka się oko, bo wynikają z konwencji.

Step Up All In to audiowizualna uczta, która naprawia błędy Step Up Revolution. Poprzednia część była jakościowym regresem, gdyż ówczesny reżyser skierował się na rejony teledyskowego montażu, który psuł efekt wymyślnych choreografii. Tym razem wracamy do stylu z najlepszej pod względem widowiskowości części serii - Step Up 3D. Kluczem jest tutaj praca kamery: ujęcia są oddalone tak, by oglądający mógł widzieć w kadrze całego tancerza lub grupę odtwarzającą wymyślne choreografie. Wszystko okraszone jest spokojnym montażem, dzięki czemu obserwujemy trwające czasem prawie minutę układy kręcone na jednym ujęciu, oraz solidnym efektem 3D, który właśnie podczas występów robi przysłowiową robotę i tworzy jeszcze lepszy efekt. Są emocje i pokaz umiejętności podbudowany efektowną muzyką - to działa jak należy, budzi podziw i zapewnia rozrywkę, jakiej można oczekiwać po "Step Up".

Czytaj również: Pozostałe premiery kinowe weekendu

Step Up All In to propozycja dla wielbicieli tańca i fanów serii - jeśli komuś poprzednie części się nie podobały, ta odsłona tego nie zmieni. Niby dostajemy tak naprawdę to samo, tylko jeszcze bardziej efektowne, ale kompletnie to nie przeszkadza. Ma to swój urok i klimat. Najlepiej w kinie zapomnieć o pretensjonalnej fabule, prostym aktorstwie i cieszyć oko tańcem. O to bowiem tutaj chodzi.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj