Piąty sezon serialu Steven Universe dostarczył wiele odpowiedzi na nurtujące od lat pytania. Mogliśmy w końcu dowiedzieć się między innymi, kim tak naprawdę była Rose Quarz, a także gdzie przez cały ten czas przebywała White Diamond oraz jaki wpływ miała na losy Pink. Ostatni wyemitowany odcinek jednak nie tylko rozwinął niektóre wątki, ale dostarczył także parę nowych, a inne pozostawił ledwo muśnięte pozostawiając widzów z pytaniami. Mieliśmy nadzieję, że zapowiadany od miesięcy film pełnometrażowy Steven Universe: Film dokończy dzieła. Jednak okazuje się, że nie. Rozpoczęty w 2013 roku serial o wychowywanym przez kosmiczne Klejnoty pół chłopcu, pół kwarcu od razu stał się jednym z najpopularniejszych produkcji Cartoon Network. Twórczyni Steven Universe, Rebecca Sugar, wcześniej pracująca jako storyboardzistka Pory na przygodę!, zadbała o to, aby historia, którą opowiada, była estetyczna, intrygująca i mądra. Serial stał się istotną częścią popkultury przez to, jak w medium przeznaczonym dla młodszych widzów przedstawiał problemy związane ze zdrowiem psychicznym, relacjami oraz odmiennością. Na ekranie bowiem możemy zaobserwować takie motywy jak toksyczne relacje, radzenie sobie z brakiem matki, poczucie odpowiedzialności, poszukiwanie własnej wartości, depresja, stany lękowe, obsesja, dyskryminacja ze względu na pochodzenie czy wygląd, zemsta czy żałoba, a to i tak nie wszystko. Widzowie nie tylko mogą utożsamiać się z postaciami na podstawie swoich doświadczeń, ale także uczyć się, jak radzić sobie z wydarzeniami, które mogłyby się im przytrafić. Przy okazji serial pozostaje poprawny politycznie i tak jak będąc przyjemnym przeżyciem dla dorosłych, przede wszystkim jest odpowiedni dla dzieci. Niektóre tematy są przekazywane bardziej dosłownie, inne ukryte są w przenośni pozostawionej widzom do interpretacji. Dzięki temu obok pastelowych kolorów i wyrazistych osobowości otrzymujemy stonowany, ale jasny przekaz. Steven Universe: The Movie dawał spore nadzieje na spektakularne zakończenie historii chłopca, który co chwilę ratował Ziemię, a potem kosmos, ze względu na metraż, na jaki zdecydowała się Sugar. Dziewięćdziesiąt minut opowieści to prawie dziesięć odcinków serialu, a biorąc pod uwagę, ile wydarzyło się przez ostatnie dziesięć odcinków piątego sezonu, to naprawdę dużo czasu. Ma się wrażenie, że wybór długości materiału został tu potraktowany nie jako konieczność, jaka wyniknęła z powodu wyczerpującego scenariusza, ale przywilej związany z marką, jaką Steven Universe się stał. Piosenki dla tego tytułu nie są niczym niespotykanym, na nich opiera się w głównej mierze fanbase serialu, ale kiedy tam pełniły rolę atrakcyjnego nośnika informacji, tak w filmie są niemalże zapchaj dziurą. To wydłużają ekspozycję, to powtarzają przekaz dialogu. Nie dotyczy to każdej piosenki występującej w filmie, ale zabieg szkodzi całemu scenariuszowi, bo marnuje czas, który jest potrzebny na rozwinięcie elementów o większej wadze. Jak na przykład rozwój postaci i rozwiązywanie ich konfliktu. Bo tym razem przenosimy się dwa lata w przyszłość od ostatnich wydarzeń serii, poznajemy starszego Stevena, orientujemy się, jakie zmiany zaszły w jego życiu oraz życiu jego przyjaciół, w końcu też otrzymujemy nową postać, jaką jest złowroga Spinel. Wszystkie te elementy wymagają godnego potraktowania, a tymczasem produkcji brakuje rytmu, przez co wydarzenia wydają się być mniej istotne w kontekście całej opowieści, postaci nie mają czasu przyjąć żadnej lekcji, jedynie na koniec ni stąd, ni zowąd uświadamiają sobie, co jest rozwiązaniem ich problemu. A to naprawdę przykre, patrząc przez pryzmat tego, jak dobrze serial radził sobie z wykreowaną przez siebie przestrzenią. Świat, mimo że sprowadzał się głównie do przybrzeżnego miasteczka Beach City, wydawał się być nieograniczony, sąsiedzi Stevena niemalże prowadzili swoje własne życie, a historia płynęła, znajdując czas na sytuacyjne żarty oraz ciągnięcie satysfakcjonującej fabuły. W filmie miejsce akcji jest zamkniętą bańką, a mieszkańcy miasteczka stali się easter eggowymi NPC. Spinel przez biedne rozwinięcie stała się tymczasowym zagrożeniem, które choć - trzeba przyznać - daje nadzieję na przełom w historii (np. pierwszy raz mamy tu do czynienia z krwią), to niewiele wnosi do życia postaci i nie jest pokonane pomysłowo. Podróż Stevena także niosła za sobą więcej potencjału niż Sugar postanowiła wycisnąć. Bowiem motyw przewodni filmu to zmiana, a wiemy jak w serialu dla tytułowego bohatera zmiana, dorastanie i rozwój to było istotne, nawet kłopotliwe zagadnienie. Wydarzenia z filmu wspaniale podbudowują charakter Stevena, ale jedynie koncepcyjnie, ponieważ w ostatecznej formie filmu zostały potraktowane po macoszemu. Jednak mimo biednego scenariusza nie można zaprzeczyć, że film Steven Universe: The Movie, to urocza i zabawna podróż sentymentalna. Przez większość seansu raczeni jesteśmy prześlicznymi kadrami i przyjemnymi piosenkami, a nie brakuje też ciekawostek i interesujących - choć nieszczególnie ambitnych - zwrotów akcji. Film z pewnością oferuje nam przedstawienie postaci w nietypowych kontekstach, a to pozwala na emocjonalne przeżywanie całego widowiska. I mam wrażenie, że emocje ludzi pracujących nad tą produkcją do tych wydarzeń i postaci są najistotniejsze. Nie wszyscy dostają odpowiednią ilość uwagi i miłości, ale czuć zaangażowanie i pasję, z którą z pewnością utożsamić się mogą fani Stevena oraz pozostałych z drużyny Crystal Gems. Rebecca Sugar przy pracy nad serią dodatkowo okazała swoją miłość do popkultury, czerpiąc inspiracje z różnych mediów: od musicalu scenicznego, przez japońską animację, aż po serię Gwiezdnych Wojen, a w filmie widać ich więcej. Jednymi z najbardziej zauważalnych są nawiązania do klasycznych animacji Disneya (początkowe plansze z napisami; projekt postaci Spinel) oraz m.in. anime Król Szamanów (projekt postaci Stega). Na szczęście, jest szansa na to,  że to nie koniec przygód Stevena. Choć brak oficjalnego potwierdzenia ze stacji Cartoon Network, tak i sama Rebecca Sugar, i aktor podkładający głos pod Stevena Zach Callison nadmienili, że trwają prace nad czymś związanym z serialem. Nie wiadomo, czy mieli oni na myśli wówczas niewyemitowany jeszcze Steven Universe: The Movie, kolejny sezon, czy odrębny projekt, ale możliwe, że wszystkie pozostawione bez rozwiązania wątki mają szansę na godne potraktowanie.  W przypadku następnego sezonu film nie musiałby nieść ciężaru bycia podsumowaniem tych dotychczasowych sześciu lat produkcji, a klamra kompozycyjna w postaci rozpoczynania i kończenia filmu sceną teatralną mogłaby zamykać opowieść w cudzysłowie, jakby produkcja miała charakter odcinka specjalnego. Przy takiej interpretacji, całość wypadłaby mniej tragicznie. Ale ostatecznie nawet i w tak zastanej formie ten film to, mimo wszystko, miły prezent od Sugar. Ponieważ każda chwila z postaciami jej serialu to chwila warta by jej doświadczyć. Jednak tylko dla fanów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj