La Mesa del Rey Salomón to pierwsza część trzytomowego cyklu Poszukiwacze pióra hiszpańskiego pisarza Luisa Montero Manglano, brata Carli Montero (autorki takich powieści jak Szmaragdowa tablica czy Złota skóra). Montero Manglano jest również wykładowcą historii i sztuki średniowiecznej, co stanowi inspirację dla jego książek. Debiutował w 2012 roku powieścią El lamento de Caín. Protagonistą Stołu króla Salomona jest Tirso Alfaro, doktorant historii sztuki z Madrytu, który pracuje jako przewodnik w muzeum w angielskim Canterbury, równocześnie starając się zbierać materiały do pracy doktorskiej, której tak naprawdę nie ma ochoty kończyć. Pewnego dnia Tirso jest świadkiem kradzieży najcenniejszego dzieła sztuki przechowywanego w muzeum, Pateny z Canterbury, co skutkuje jego powrotem do Madrytu i otrzymaniem intrygującej oferty pracy. Tirso dołącza do Korpusu Poszukiwaczy, którzy mają za zadanie – nie zawsze działając legalnie – odzyskać dzieła sztuki zrabowane w ciągu wieków Hiszpanom. Powieść Montero Manglano oparta jest na dobrze znanym schemacie: zwykły do bólu chłopak zostaje przyjęty do tajnej organizacji i, choć na początku jest traktowany z góry, po jakimś czasie zostaje zaakceptowany przez pozostałych – koniecznie barwnych i charakterystycznych – członków grupy, zaś ostatecznie to on staje się nieformalnym liderem. Fakt, że to schemat prosty i widziany już niejednokrotnie, nie oznacza od razu, że Stół króla Salomona musi być wtórny i nieciekawy, jednak w takim przypadku bardzo ważne jest wykonanie. Jeśli historia jest oryginalna, czytelnik jest bardziej skłonny przymknąć oko na pewne niedociągnięcia czy to w pisaniu bohaterów, czy budowaniu fabuły. Jeśli nie jest, kwestie te są dostrzegane, a gdy wykonanie nie do końca zadowala, przeszkadza to podczas lektury niemiłosiernie. Tak jest w tym przypadku.
źródło: materiały prasowe
Najbardziej niezrozumiałym i irytującym zabiegiem autora jest bezustanne przewidywanie przyszłości, zawsze poprzedzane wstawkami typu „nie mogłem wówczas wiedzieć, że…”, „miałem ją [odpowiedź] zrozumieć później, kiedy przeżyję wszystko, co on wcześniej przeżył” czy „być może już wtedy czułem, że jeszcze się spotkamy”. Wiem, jaki jest cel takich wtrętów – mają sprawić, że czytelnik nie będzie chciał odłożyć książki, tylko czytać, aż pozna znaczenie tych słów, jednak w przypadku Stołu króla Salomona jest ich zdecydowanie zbyt dużo, są irytujące i pretensjonalne. Montero Manglano pisze czasem niezgrabnie, uciekając się do banałów głównie wtedy, gdy opisuje uczucia i stany duchowe. W niektórych przypadkach może to być wina tłumaczenia, jednak bezbarwne „poczułem pustkę w głowie” to tylko jego zasługa. Nie najlepiej jest również w kwestii zagadek i tropów, które czytelnik sam ma rozwikłać. Choć słowo rozwikłać nie jest adekwatne, ponieważ większość jest tak oczywista, że momentalnie da się odgadnąć, jakie jest rozwiązanie. Całkiem tak, jakby autor wykorzystywał jedynie to, co jako pierwsze wpadło mu do głowy podczas konstruowania fabuły, a logiczne jest, że jeśli pomyślał o tym on, pomyślą o tym również jego czytelnicy i z zagadki nici. Na pewno nie można zarzucić Montero Manglano niewiedzy w zakresie sztuki Hiszpanii. Widać, że zna się na tym, co pisze, i - co najważniejsze - pisze o tym ciekawie, zajmująco, jedynie co jakiś czas wpadając w przesadny akademicki styl wykładu. Muszę również przyznać, że mimo wielu wad, które denerwowały mnie podczas lektury, im bliżej jest końca, tym bardziej robi się interesująco, zaś autor zmazuje niektóre winy. Chociaż nie znalazłam niczego, co sprawiłoby, że zachwyciłabym się tą książką, jest to przyzwoita przygodówka, która może spodobać się czytelnikom, którzy potrzebują czegoś, co zapewni im nieangażującą rozrywkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj