James Gunn wraca do MCU wraz ze Strażnicy Galaktyki by w godny sposób zamknąć swoją trylogię. Czy mu się udało? Sprawdzamy.
Gdy ostatni raz widzieliśmy Strażników Galaktyki, świętowali oni Boże Narodzenie w swojej siedzibie. Od tego czasu zbyt dużo się nie zmieniło: Peter Quill (
Chris Pratt) dalej użala się nad sobą z powodu tego, że Gamora (
Zoe Saldana) nie pamięta ich związku, Rocket (
Bradley Cooper) zastanawia się nad tym skąd przybył, a reszta brygady stara się jakoś normalnie funkcjonować w tym wszystkim. I pewnie tak wolno płynąłby im czas, gdyby nie nagły atak Adama Warlocka (
Will Poulter), w wyniku, którego nasi bohaterowie będą musieli udać się do siedziby High Evolutionary’ego (
Chukwudi Iwuji).
James Gunn sięgnął głęboko do jądra komiksowych Strażników Galaktyki i postanowił tym razem przybliżyć nam historię powstania Rocketa. Jest to dość logiczne posunięcie, ponieważ o innych członkach tej grupy wiemy dość sporo, a o tym walecznym szopie prawie nic. Druga część Strażników Galaktyki przybliżyła nam historię Quilla, w
Avengers: Koniec gry dowiedzieliśmy się więcej o Gamorze i Nebuli. Groot raczej nie ma na tyle bogatej biografii, by zapełniła ona cały film. Padło więc na tego włochatego i wygadanego członka ekipy. Mnie osobiście ten wybór bardzo cieszy, bo w komiksach Rocket miał ciekawą historię, a znając umiejętności Gunna w łączeniu pewnych wątków wiedziałem, że on akurat nie ugnie się pod naporem materiału źródłowego i da sobie radę. Tak też się stało.
Strażnicy Galaktyki 3 pod względem scenariusza to istny rollercoaster zarówno wybuchowej akcji jak i emocji, które wycisną kilka kropel łez z waszych oczu. Nie będę tu pisać, w których momentach oraz jak to Gunn zrobił, ale zrobił. Znalazł odpowiednie wyważenie, które nie zamienia ostatniej części trylogii w jakieś ckliwe pożegnanie, ale daje widzom znać, że ta rozpoczęta w 2014 roku przygoda dobiega końca. I jest to godne pożegnanie z każdą postacią w tej grupie. Nikt w tej odsłonie nie zdominował historii. Nawet Rocket, który jest w jej środku, daje miejsce by inni też zabłysnęli. A nie jest to łatwe, gdy ma się do dyspozycji skład siedmio, a czasami nawet ośmioosobowy. Podoba mi się, w jaki sposób reżyser domyka praktycznie wszystkie rozpoczęte wątki, dając swoim potencjalnym następcom czystą kartę, którą będą mogli zapisać swoimi własnymi pomysłami.
Jestem pod dużym wrażeniem jak reżyserowi i scenarzyście w jednej osobie udało się wyskrobać jeszcze trochę magii finałowej historii. Niby już w MCU wszystko zostało powiedziane, a poprzednie filmy raczej rozczarowywały niż wzbudzały emocje. Tu jest jednak inaczej. Oczywiście Gunn sięga po kilka ciosów poniżej pasa, bo jak tu człowiek ma się nie rozczulać, gdy widzi małego Rocketa uczącego się w bolesny sposób, jaki ten świat jest brutalny. Ale także sceny, w których grupa, niegdyś kompletnie obojętnych sobie osób, broni każdego z członków ekipy z całych sił, są po prostu piękne. Ciekawy jest także czarny charakter. High Evolutionary to psychopata z kompleksem boga, chcący stworzyć perfekcyjny świat, ale ze swojej kreacji nie jest jednak nigdy w pełni zadowolony. Zawsze dostrzega jakieś wady i nie spocznie, póki ich nie wyeliminuje. Jest owładnięty tą myślą. A w tym swoim szaleństwie jest też przerażający. Po raz pierwszy od dawna dostajemy czarny charakter, z którym na żadnym poziomie nie jesteśmy w stanie się utożsamić. Poprzednio każdy, nawet największy szarlatan był w stanie pokazać jakieś swoje ludzkie oblicze. Punkt zwrotny, w którym przeszli na ciemną stronę. U High Evolutionary takiego nie ma i jest to miła odmiana.
Strażnicy Galaktyki 3 to przede wszystkim opowieść o rodzinie. Ludziach, którzy są w stanie skoczyć za sobą w ogień. Nieważne czy się na co dzień lubią czy nie, ale gdy nadchodzi taka potrzeba, to stają na wysokości zadania. Są wstanie przezwyciężyć swoje niechęci, słabości czy lęki i walczą o to, co jest im bliskie – przyjaźń.
fot. twitter.com/Cryptic4KQual
Co by nie było, że
Strażnicy Galaktyki 3 są bez wad. Nie są. Gunn wykorzystał w tej części zapowiadanego już w pierwszej fazie Adama Warlocka i zrobił z niego żart. Chodzącą pokrakę o inteligencji jeszcze mniejszej niż Drax. I oczywiście zachował on swoje moce znane z komiksu, ale to w sumie tyle. W niczym nie przypomina bohatera, którego znamy i na którego czekaliśmy. I mówiąc szczerze, gdyby Warlocka w tej części nie było, praktycznie nic byśmy nie stracili. Można go było zastąpić byle kim z takim samym skutkiem. Jest on jednym z wielu bohaterów, którzy przetaczają się przez ekran. Odniosłem też wrażenie, że sam Gunn nie chciał go w tym filmie, dlatego traktuje go w tej opowieści tak po macoszemu. Zresztą sam Will Poulter nie jest jakiś wybitny w tej roli. Z każdą następną sceną, w jakiej się pojawia zaczyna coraz bardziej irytować. Rozczarowujący są też Łowcy, którzy znów się pokazują na kilka minut, tylko po to, by Sylvester Stallone zrobił groźną minę i przeszedł się w pełnym mundurze po statku.
Niemniej
Strażnicy Galaktyki 3 to świetna mieszanka akcji, emocji, humoru i jak to u Gunna bywa dobrze dobranej muzyki. Szkoda, że ten twórca żegna się już z MCU. Wniósł do niego sporo światła i koloru. Pokazał, że można łączyć wciągającą historię z dobrą dozą humoru. Uczynił z trzecioligowych postaci komiksowych frontmanów. I tego mu nikt już nie odbierze. Zobaczymy, jak sobie poradzi na nowym stanowisku w DC. Czy uda mu się uprzątnąć tę stajnię Augiasza? W Marvelu szybko za nim zatęsknią. Długo będą szukać godnego następcy i wcale nie jest takie pewne, że go znajdą.
P.S. Są 2 sceny po napisach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h