Marvel z coraz większym rozmachem rozbudowuje swoje filmowe uniwersum, przy czym poziom każdego kolejnego obrazu wydaje się wyższy od poprzednich. Wchodzący właśnie do kin Strażnicy Galaktyki to jednak nieco inny przypadek, bo choć fabularnie powiązany z Avengersami, film Jamesa Gunna otwiera nowy rozdział w historii komiksowego świata Domu Pomysłów, dosłownie rozszerzając go do kosmicznej skali.
Strażnicy Galaktyki ("Guardians of the Galaxy") to space opera, w której na Ziemi jesteśmy przez kilka minut, później zaś udajemy się w szaloną podróż przez wszechświat, który okazuje się tętniącym życiem domem wielu gatunków istot rozumnych. Film momentalnie rzuca nas na głęboką wodę, wprowadzając wielu nowych bohaterów, całe światy nawet, jak imperium wojowniczych Kree czy pokojową planetę Xandar, nie wspominając o bogatej galerii niekoniecznie humanoidalnych postaci; przez chwilę można czuć się wręcz nieco przytłoczonym rozmachem tego uniwersum.
[video-browser playlist="633546" suggest=""]
Naszym przewodnikiem po nim jest Ziemianin Peter Quill, który po śmierci matki zostaje porwany przez UFO i wychowany przez kosmicznych łowców nagród pod przywództwem Yandu (znany z The Walking Dead Michael Rooker). Wyrasta na rzezimieszka znanego pod pseudonimem Star-Lord, który nie zawsze działa w granicach prawa i absolutnie zawsze ma przy sobie walkmana z mixem przebojów z lat 80. (to one są soundtrackiem Strażników…), w rytm których - poruszając się tanecznym krokiem - wykonuje kolejne zlecenia. My poznajemy go, gdy próbuje zdobyć Glob, który okazuje się być obiektem pożądania szalonego Ronana Oskarżyciela (Lee Pace), pracującego na zlecenie potężnego Thanosa (Josh Brolin), czyli tego gościa, który stał za inwazją kosmitów w Avengersach i uśmiechał się tajemniczo w scenie po napisach. Powstaje zamieszanie, którego efektem jest zabawa w kotka i myszkę po całej galaktyce, w trakcie której Star-Lord poznaje i sprzymierza się z pozostałymi tytułowymi Strażnikami, czyli zielonoskórą zabójczynią Gamorą (Zoe Saldana), szopem Rocketem (Bradley Cooper), humanoidalnym drzewem Grootem (Vin Diesel) i mięśniakiem Draxem Niszczycielem (Dave Bautista) – większej zgrai dziwaków na kinowym ekranie nie widzieliście.
Właśnie: dziwaków. Strażnicy Galaktyki to film robiony z ogromnym luzem, gdzie humor ściele się równie gęsto co trupy, jest jednak zupełnie inny niż w pozostałych filmach Marvela. Obraz Jamesa Gunna opiera się na absurdzie, na pokręconych bohaterach, pokręconej historii, pokręconych sytuacjach; fakt, przypomina komiksową ekranizację z Marvel Studios, ale raczej w wariacji przygotowanej przez zgraję kumpli, którzy mieli zbyt dużo wolnego czasu i kilka skrzynek napoju chmielowego dla rozluźnienia atmosfery. Symbolem tego filmu i jego klimatu niech będzie scena ze sztuczną nogą albo ratowanie wszechświata za pomocą... tańca.
[image-browser playlist="583365" suggest=""]
Gdyby przyjrzeć się Strażnikom… bardziej analitycznie, można by czepiać się prostej jak konstrukcja cepa fabuły, czyli de facto skakania z punktu A do punktu B, od potyczki do potyczki. Z drugiej jednak strony – skaczemy w towarzystwie Star-Lorda, czyli doskonale dobranego do tej roli Chrisa Pratta, który jest w 30% bohaterem, a w 70% komikiem i który ma o sobie stanowczo zbyt wysokie mniemanie. Towarzyszy mu zaś szop Rocket, przemawiający głosem Bradleya Coopera, który jest chyba jeszcze śmieszniejszy. Ubaw po pachy!
Czytaj również: Z kim będą walczyć Strażnicy Galaktyki?
Największą zaletą Strażników Galaktyki jest więc ogromna dawka świeżości, którą wnoszą do uniwersum Marvela. Okazuje się, że w kinie komiksowym wciąż można przemawiać własnym głosem, a odwaga popłaca, bo James Gunn zdecydowanie zboczył z utartych ścieżek, co pozwoliło mu nakręcić naprawdę wyjątkowy obraz. Czy mógłby być lepszy? Tak, bo fabule ewidentnie ciąży konieczność budowania od zera, ustalania relacji między bohaterami i wprowadzania uniwersum, z drugiej strony jednak – czy naprawdę spodziewamy się drobiazgowo dopracowanego scenariusza w filmie, w którym pojawia się szop z karabinem? Zamiast się czepiać, lepiej się odprężyć i dać porwać tej zwariowanej przygodzie.