Stephen King (i wielu innych amerykańskich twórców) przyzwyczaili nas, że największe koszmary nie mają miejsca w metropoliach, ale na prowincji lub na spokojnych, wielkomiejskich przedmieściach. I chociaż Suburbicon daleko do kina grozy, nie ma zresztą ku temu żadnych aspiracji, to wykorzystuje ten sam motyw tragedii, która dzieje się w sielskim otoczeniu i nikt nie podejrzewa, że ma  miejsce. Tytułowy Suburbicon to wyidealizowane miasto amerykańskiego przedmieścia, co zresztą zapowiadają pierwsze minuty, będące de facto prezentacją folderu reklamowego miasteczka mającego zachęcić nowych mieszkańców do osiedlenia się w tej oazie szczęścia i spokoju. Gdy jednak ta idylla jest odzierana z kolejnych warstw, coraz bardziej jawi się ona nie jako idealnie miejsce do życia, a jako kolejne małomiasteczkowe piekło ze swoimi mrocznymi tajemnicami. Pierwszy dysonans pojawia się, gdy do miasta sprowadza się czarnoskóra rodzina, co wywołuje gwałtowny protest pozostałych mieszkańców (należy pamiętać, że akcja filmu toczy się pod koniec lat 50. ubiegłego weku). Protesty nabierają na sile, dochodzi do aktów przemocy i wandalizmu. Tymczasem w tle dzieje się prawdziwa, niezauważona przez sąsiadów, znacznie poważniejsza tragedia.
Tuż za płotem żyje z pozoru idealna amerykańska rodzina, z osiągającym sukcesy mężem, sprytnym synem i wrażliwą, choć okaleczoną żoną, wspieraną przez siostrę. Gdy dochodzi do włamania i przypadkowo ginie niepełnosprawna matka, wszyscy im współczują… tylko czy jest czego? Kolejne minuty poddają w wątpliwość szczerość większości postaci, a kolejne pomyłki, błędne decyzje i brak przewidywania prowadzi do eskalacji tragedii, przypominającej czarną komedię, a w jej centrum znajduje się chłopiec jako jedyny podejrzewający prawdę. Bracia Coenowie i George Clooney latami próbowali doprowadzić do realizacji tego filmu. Nie jest to dziwne, bo – choć podobno rezultat końcowy różni się od początkowych założeń – Suburbicon wymyka się typowym filmowym schematom. Twórcy oferują mieszankę gatunków, sielskość zestawiają z odrobiną gore, a amerykański sen z rasizmem. Być może finalny rezultat jest efektem kompromisu, dwóch nie do końca spójnych wizji, gdzie tragifarsa próbuje opowiadać o robaku toczącym amerykańską duszę: kiedyś, ale i teraz. Jest to interesująca wizja, ale też jej ekspozycja zajmuje zbyt wiele czasu – widz wie już, co chcą osiągnąć twórcy, ale droga do finału historii jest jeszcze długa. Te fabularne i koncepcyjne niedociągnięcia rekompensuje gra aktorska. Szczególnie wyróżniają się Matt Damon i Julianne Moore, którzy najpierw wchodzą w konkretną role, by z każdą minutą dodawać do nich kolejne cechy i finalnie stać się kimś innym, niż na początku. Nieźle wypada też młody Noah Jupe, którego postać, w zasadzie jedyna niewinna, musi zmierzyć się z otaczającym go koszmarem. Bez wątpienia Suburbicon ma być krytyką amerykańskiego społeczeństwa podaną w mocno przerysowanej, ironicznej i prześmiewczej formie. Film posiada mocne elementy, ale też nie we wszystkim przekonuje – ot, mieszanka, która jednym zasmakuje, a inni poczują się zawiedzeni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj