W postapokaliptycznym New Angeles zabijanie to nie tylko przestępstwo, to także forma telewizyjnej rozgrywki w krwawym show zwanym "Suiciders". Oceniamy pierwszy numer nowego wydawnictwa Vertigo!
Los Angeles już nie istniej na mapie, a przynajmniej nie w takiej formie, w jakiej znamy je dziś. Miasto przed laty nawiedziło trzęsienie ziemi o niewyobrażalnej skali zniszczenia. Zginęły miliony, a ci, którzy przeżyli, nie mogli liczyć na pomoc rządu. Dla amerykańskich władz tańsze od pomocy poszkodowanym i odbudowy Miasta Aniołów było wybudowanie wielkiego muru, który oddziela największą metropolię Kalifornii od reszty Stanów Zjednoczonych. W ten sposób narodzili się bohaterowie zwani "Suiciders", od których nazwę wzięło telewizyjne show przedstawiające krwawe potyczki na arenie.
"Suiciders" można nazwać komiksem przedstawiającym obraz futurystycznych gladiatorów. Wizja przyszłości, nie najlepszej dla mieszkańców Los Angeles, jaka zrodziła się w głowie Lee Bermejo, wpisuje się w kanon komiksów wydawanych przez Vertigo - imprint DC Comics. Pierwszy zeszyt nowego wydawnictwa jest nie tylko brutalny i mroczny. Jest także bardzo tajemniczy, przez co zachęca czytelnika do sięgnięcia po kolejny numer. "Suiciders #1" rozkręca się powoli, intryguje i pozostawia czytelników w niepewności i oczekiwaniu.
Czytaj także: W marcu premiera książki "Dying Light. Aleja Koszmarów"
Z jednej strony mamy do czynienia z prostolinijną opowieścią, w której gladiatorzy (tytułowi Suiciders) walczą na śmierć i życie ku uciesze tłumu oraz milionowej widowni przed TV, z drugiej o bohaterach wiemy tak niewiele, że pewności nie ma, po co i dlaczego znajdują się oni w sytuacji, w jakiej przedstawieni są w premierowym zeszycie. Historia stworzona przez doświadczonego scenarzystę ("Batman: Noel", "Strażnicy - Początek: Rorschach") posiada także drugie dno - tam, gdzie bawi się plebs, muszą znajdować się slumsy. A jak są slumsy, są również chętni na bilet do lepszego życia. Przeprawa porównywalna jest ze współczesną nielegalną emigracją, tylko w przypadku przyłapania karą w New Angeles (nowa nazwa nadana przez ocalałych) jest natychmiastowa śmierć.
Pierwszy numer komiksu, który ukazał się na rynku pod koniec lutego, to wprowadzenie postaci Świętego (Saint) - gladiatora walczącego na arenie, który w przeciwieństwie do innych mu podobnych oprócz mięśni, sprytu i umiejętności posiada wiedzę oraz... tajemnice. Nikt nie wie, skąd Saint się wziął ani czy jest dzieckiem New Angeles, czy jeszcze pochodzi z czasów Los Angeles. Czy ma jakąś misję do spełnienia? Pewnie tak, po lekturze "Suiciders #1" tego nie wiemy, ale właśnie to jest w tym najwspanialsze! Lee Bermejo ma w tym aspekcie spore pole do popisu i liczę, że nieraz mnie jeszcze zaskoczy.
Czytaj także: "The Flashman Papers" - będzie adaptacja!
Bermejo nie tylko postarał się o świetnie napisany premierowy zeszyt, ale również postanowił go zilustrować oraz zaprojektować okładkę, którą widzicie powyżej (w zeszycie znajdziecie inne jej warianty). Bermejo świetnie narysował Los Angeles w klimatach post-apo. Ale mroczne i brutalne kadry, które stanowią specjalność Vertigo, nie wyglądałyby tak dobrze, gdyby nie świetna robota kolorysty Matta Hollingswortha. Duet ten w "Suiciders #1" dostarcza niesamowitych wrażeń, zarówno dla oka, jak i umysłu. Spragniony jestem dalszych odsłon wojowniczej i tajemniczej natury Świętego.
"Suiciders" to świetnie zapowiadająca się historia dla dorosłego czytelnika, który od komiksu oczekuje czegoś więcej niż tylko interesującej, aczkolwiek z góry skazanej na powodzenie historii. W premierowym wydaniu Beremjo nie boi się uśmiercać cywili oraz gladiatorów, którzy giną ku uciesze tłumów. Elementy te mogą być uznawane za wyznacznik serii i szczerze żywię nadzieję, że tak właśnie będzie.