W Suits od początku liczyły się ciekawe sprawy oraz spryt i przebiegłość adwokatów wykorzystywane w ich prowadzeniu. Te jednak pozorne pierwsze skrzypce były w rzeczywistości ostatnim rzędem w orkiestrze. Dzięki ciekawym sprawom podobały nam się odcinki, owszem, ale to dzięki genialnym wręcz interakcjom między bohaterami podobał nam się cały serial. To właśnie one sprawiały, że nie zapominaliśmy, co robiliśmy przez ostatnią godzinę, jak tylko zaczęły się napisy końcowe.

[image-browser playlist="609411" suggest=""]

Piąty odcinek pierwszej serii zmienił trochę dotychczasowe proporcje wątków. Tym razem dostaliśmy dużo więcej relacji między postaciami, a mniej rozpraw sądowych. Z tych drugich właściwie zaprezentowano nam jedną i to dosyć błahą sprawę. Błaha może nie z powodu jej istotności dla serialu, bo temu raczej trudno zaprzeczyć, ale z faktu, że dosyć szybko i bezproblemowo ją rozwiązano. Za to każda jej sekunda była wykonana ze szwajcarską precyzją - świetne dialogi zarówno oskarżającego taksówkarza, jak i broniącego się Harveya zasługują na uznanie. Dostaliśmy także krótki, ale intensywny pokaz jego umiejętności. Znakomity akcent humorystyczny ze strony twórców.

Poza rozprawą było niestety już gorzej. Motywem przewodnim odcinka była przyjaźń Mike'a i Trevora. Nie będę wypowiadał się w imieniu ogółu społeczeństwa, ale przyznam, że interesował mnie ten wątek jak podział administracyjny Burkina Faso - odnotowuję jego istnienie, ale niekoniecznie chcę go bliżej poznawać. Trevor od początku był źródłem kłopotów Mike'a i choć to dzięki niemu ten poznał w ogóle Harveya, to trudno stać po jego stronie i mu szczególnie kibicować. Nie pomaga też fakt, iż cała sytuacja została napisana przez scenarzystów bardzo szablonowo. Stary przyjaciel wraca na jeden dzień i próbuje nas zachęcić do powrotu do dawnego stylu życia, ot, cała historia. Suits do tej pory nie zawsze było realistyczne, ale na pewno nowatorskie.

[image-browser playlist="609412" suggest=""]

Z drugiej strony gwiazda tego tygodnia, zwana Harveyem Specterem, sprawiła, że w ogólnym rozrachunku trudno zaliczyć "Bail Out" do wypadków przy pracy. Wciąż był to solidna godzina rozrywki, pełna dobrego humoru, wpadającej w ucho muzyki i świetnych dialogów. Co cieszy, twórcy wciąż mają duże pole do manewru, kilka wątków zostało ledwie zawiązanych i jeszcze właściwie nie ruszyły się do przodu. Czekamy na głębszą eksplorację np. takich postaci jak Donna (każda scena, w której pojawia się Sarah Rafferty to prawdziwa uczta), czy też Rachel.

Ocena: 7/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj