Przyznam się, że po seansie niezwykle trudno było zebrać myśli i je uformować w jakąś jedną, konkretną. Na usta cisnęło się wielkie wow. Twórcy zgotowali nam wielowątkową historię i chyba w końcu wykrystalizował wątek główny - walka Rossa o przetrwanie w Pearson Hardaman. Młody, niezwykle utalentowany chłopak, zaczyna mieć coraz więcej wrogów i to niekoniecznie, których sam sobie narobił. Na dodatek także na różnych polach: zawodowym i miłosnym. Mimo, że nie brakowało zabawnych dialogów i ciętych ripost przez fabułę "The Shelf Life" przemawiała raczej powaga niż lekkość i humor.
Cała historia dotyczyła niejakiej firmy księgowej Drybeck Accounting, która prowadziła rachunki połowy Wall Street, w tym również znanej nam kancelarii prawniczej Pearson Hardman. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wszystko było do końca legalne i zgodne z prawem. Jednak jak wiadomo życie nie jest tylko czarne lub białe, ale posiada różne odcienie szarości. I trzeba powiedzieć, że historia porywa od pierwszych minut, gdyż po raz pierwszy mamy do czynienia z dwoma nakładającymi się na siebie sprawami, a w sumie praktycznie trzema, które dotyczą jednocześnie głównych bohaterów. Jak zwykle duet Ross – Harvey nie zawodzi, jednak całą akcję nadzoruje Jessica, która zaczyna nabierać podejrzeń wobec Mike’a - a to pokaźnie podnosi presję. Tym samym napięcie rośnie z minuty na minutę, a widz jest ciekawy, czy ktoś zostanie złapany, czy wyjdzie z trudnej sytuacji obronną ręką.
[image-browser playlist="608662" suggest=""]©2011 NBCUniversal, Inc.
W tle natomiast możemy obserwować interakcje pomiędzy bohaterami, które są coraz ciekawsze. I nie chodzi tu już tylko o sprawy miłosne. Zaczynają się pojawiać tzw. gierki biurowe. Ludzie spoza kancelarii wchodzą w różne dziwne, a zarazem ciekawe relacje z prawnikami, jak chociażby Jenny z Louisem. To wszystko udało się twórcom uzyskać za pomocą prostego zabiegu – imprez, na które można zabrać osobę towarzyszącą. Dzięki temu aktorzy mogą pokazać coraz więcej ze swojego dobrego warsztatu. Taki Rick Hoffman, który w pierwszych odcinkach nie zgarniał wiele minut, tym razem mógł się pokazać w pełnej krasie. Jego postać się rozwija i pokazuje, jak ważnym jest graczem w Pearson Hardman i jak wiele może od niego zależeć. Ponadto również trójkąt miłosny zaczął nam się rozwijać niezwykle intensywnie. I na dzień dzisiejszy trudno przewidzieć jak finał będzie miała ta historia. Czy Mike wybierze Jenny, czy Rachel – na to jeszcze musimy poczekać. Również i inne postacie wchodzą w interakcje z osobami, które były raczej od nich oddalone. Brawa za to showruunerom. Sieć związków i powiązań, jakie stworzyli i sposób, w jaki ją rozwijają to najwyższa klasa.
Jednak bezsprzeczną gwiazdą odcinka był Patrick J. Adams, który gra Mike'a Rossa. Jak zwykle genialny i nieprzeciętnie sprytny, jednak nadal popełnia błędy. Natomiast te pomyłki mogły go już teraz kosztować posadę i karierę zawodową. Zresztą twórcy bardzo ładnie nawiązali do tego historią wiceprezesa Drybeck Accounting, którego wpadka jest łudząco podobna do przeszłości Rossa, która jest kulą u jego nogi. Z każdą kolejną sceną zaciskała się pętla wokół młodego (nie)prawnika, a napięcie rosło, gdyż jego wielki sekret mógł zostać ujawniony szefowej. Na całe szczęście wszystko zakończyło się póki co pomyślnie, jednak ziarno niepewności zostało zasiane. Patrick po raz kolejny rewelacyjne zagrał niepewność, zwątpienie i obawę, a w międzyczasie pożądanie (w sprawach miłosnych, trójkąta miłosnego) oraz bycie o krok przed prośbą Harveya. Swoją drogą również relacje pomiędzy to dwójką były niewątpliwie czymś szalenie intrygującym dla widza, gdyż zostały lekko nadwyrężone. Sceny ich ostatniej rozmowy wywraca emocje towarzyszące bohaterom do góry nogami. Złość, napięcie malujące się na ich twarzach to coś, co trzeba zobaczyć.
[image-browser playlist="608663" suggest=""]©2011 NBCUniversal, Inc.
I tym razem nie zabrakło ciętych ripost i zabawnych tekstów, jednak dziesiąty odcinek Suits pokazał nam nową jakość - jak bez trudu można łączyć śmiech z powagą. Jak można stworzyć wiele wątków i złączyć je w jeden. Jak relacje i interakcje mogą był tak skomplikowane, a jednocześnie tak proste. To wszystko razem wzięte mówi jedno: produkcja USA Network nie obniża lotów, nie zwalnia, ale z tygodnia na tydzień przyspiesza i wzbija się coraz wyżej wciąż na nowo zaskakując widza.
Ocena: 9+/10