Powiedzieć, że źle się dzieje w Supergirl, to właściwie nic nie powiedzieć. Dwie ostatnie odsłony produkcji, Parasite Lost i Call to Action, doskonale wpasowały się w fabularny brodzik, do którego z uporem maniaka w tym sezonie chcą nas zabierać twórcy, przekonując przy okazji, że mamy tu do czynienia z oceanem artystycznych i społeczno-politycznych możliwości. Nic z tych rzeczy. Scenarzyści mają tylko jeden pomysł na opowieść, który polega na bombardowaniu widza jednowymiarową zależnością: ludzie (w większości) są źli, natomiast kosmici (bez wyjątku) padają ofiarą prześladowania. Reszta historii jest właściwie drugorzędna - James Olsen zachowuje się na ekranie jak idiota i naiwnie wierzy we wpłynięcie na fanatycznych członków Children of Liberty, J'onn J'onzz po raz wtóry pokazuje, że na emeryturze wyjątkowo mu się nudzi, a Dziewczyna ze Stali stanie w szranki z jaszczurką zamieniającą się w smoka. Brzmi absurdalnie? Śpieszę donieść, że to dopiero początek złych wieści.
Źródło: The CW
+14 więcej
Już sam początek Parasite Lost podpowiada nam, że lada chwila będziemy musieli ukrywać twarz w dłoniach. Brainy bowiem się wstawił i plecie trzy po trzy - zachowuje się tak karykaturalnie i sztucznie, że nie jesteśmy pewni, czy to nadal produkcja o herosach, czy może jej parodia? To pytanie będzie o tyle zasadne, że niedługo później na ekranie pojawi się nowa, rozdająca karty w DEO, pułkownik Haley, która w instytucji robi ni to za szefową, ni to za niańkę. Przez dwie ostatnie odsłony serii kilkukrotnie pogrozi Alex i Karze paluszkiem, pokazując im miejsce w szeregu. Sęk w tym, że każda z tych rozmów prezentuje się jak łajanie uczniaków, którzy właśnie coś przeskrobali. Dalej jest już tylko gorzej; postać mająca największy wpływ na cały odcinek, uzdrowiciel kosmitów, szaman i międzyplanetarny kochaś w jednej osobie, Amadei, ma wprowadzić w fabułę jeszcze więcej aspektów związanych z duchowością. Co prawda cieszy fakt, że twórcy zdołali pokazać, iż mamy tu do czynienia ze skomplikowanym bohaterem, ale na jego przykładzie najlepiej widać, jak zero-jedynkowo scenarzyści podchodzą do kreślenia opozycji dobro-zło. A jest jeszcze nieoczekiwane bożyszcze Children of Liberty, James Olsen, który fanatyków raz chce zrozumieć, raz strofować, raz przybić sobie z nimi piątkę. Tylko kto chciałby wejść w romans z ideologicznymi radykałami, jeśli przez takie posunięcie na szali stanie twój związek z Katie McGrath? Jak już napisałem wcześniej: idiota. Parasite Lost i tak wypada o niebo lepiej na tle Call to Action, bądź co bądź jednej z najgorszych odsłon w historii tej produkcji. Muszę się Wam do czegoś przyznać: w pewnym momencie, w trakcie medialnej debaty Bena Lockwooda i Kary, miałem wrażenie, że coś się w całej opowieści zmienia, a autorzy serialu właśnie wchodzą na właściwe tory narracyjne. Jak możecie się domyślić, byłem w tym odczuciu wyjątkowo naiwny. Ostatni odcinek serii to fabularne pomieszanie z poplątaniem; jest tu tak tragicznie pod kątem artystycznym, że montażyści wybrali się na urlop. Na ekranie zobaczymy więc Lenę pracującą w laboratorium w tym samym stroju - gorzej tylko, że pomiędzy dwoma przebitkami z placówki panna Luthor nawiedzi swojego absztyfikanta w zupełnie innym odzieniu. Kuriozalnie wypada także posiłek z okazji Święta Dziękczynienia; biesiadnicy deliberują o technologii DEO i polityce, a potem zdają sobie sprawę, że Children of Liberty będzie pałować Bogu ducha winnych kosmitów w ich domach. Jak odkryli to Kara i spółka? Cóż, popatrzyli przez okno... Zgniłą wisienką na cuchnącym torcie zostaje pojedynek Kary z absolutnie fatalnie wyglądającym na ekranie smokiem. Nie zrozumcie mnie źle; gdy członkowie Legends of Tomorrow biorą się za łby z wróżkami i jednorożcem, bawię się znakomicie, zastanawiając przy okazji, co w tym tygodniu palili scenarzyści? W Supergirl nawiązanie do Harry'ego Pottera i walka z latającym gadem rozpisane są zaś na śmiertelnie poważną modłę, jakby autorzy historii cierpieli na fabularny ścisk zwieraczy. Dodajcie jeszcze do tego wszystkiego dysputy o tym, dlaczego Nia cierpi na narkolepsję, Manchestera, który jest tak ultra-hiper-giga mroczny, że maltretuje wrogów obok sedesu, dającego się coraz częściej robić w bambuko Olsena i latające we wszystkie strony powieki Leny, a będziecie wiedzieć, skąd taka, a nie inna ocena ostatnich odcinków. W tej całej fabularnej tandecie pojawia się jeszcze pytanie o to, czy Supergirl faktycznie przyczynia się do wzrostu świadomości obywatelskiej wśród dorastających mieszkańców USA i odbiorców na całym świecie? Jak zauważyliście bowiem w komentarzach pod recenzją poprzedniego odcinka, nawet na naszym portalu pojawiają się przez nią wymykające się spod kontroli tarcia ideologiczne, które czasem bywają zasadne, choć jeszcze częściej są niczym więcej niż tupaniem nóżkami i - nazwijmy rzeczy po imieniu - szukaniem zaczepki na polu światopoglądowym. Sęk w tym, że uproszczony, serialowy świat Dziewczyny ze Stali tydzień w tydzień opisuje widzom rzeczywistość w sposób zupełnie czarno-biały; tylko jedna perspektywa może przetrwać, inne w rywalizacji z nią nie mają większych szans. To, co amerykańskie portale popkulturowe nazywają "poszerzaniem" współczesnej sytuacji społeczno-politycznej, jest de facto jej siermiężnym spłycaniem. Ktoś twórcom produkcji musiałby przypomnieć, że prąd polityczny, który z atencją i pietyzmem eksponują, ma w swoje istnienie nieodłącznie wpisane poszanowanie dla wszystkich. Jeśli dla kosmitów, to dla tych co bardziej konserwatywnych również. Nie każdy z nich zostaje przecież fanatykiem, choć twórcy Supergirl kodują w głowach młodzianów obraz zupełnie inny. Chciałbym stwierdzić, że przynajmniej na razie, jednak kolejne tygodnie mijają, a ideologiczna karuzela w świecie Kary wcale nie chce się zatrzymać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj