Koniec karykaturalnego i bojaźliwego Clarka Kenta, jakiego serwowano nam w produkcjach z Christopherem Reeve'em i Tomem Wellingiem. Tytułowy bohater "Człowieka ze stali" to Superman z kryptońskiej krwi i kości. Jest agresywny, nie boi się w walce użyć pięści czy czasem ryknąć ze złości. Ma też ku temu spore predyspozycje, bo grający go Henry Cavill spędził na siłowni dużo więcej czasu niż poprzedni aktorzy. W niebiesko-czerwonym stroju prezentuje się iście imponująco (podobnie zresztą jak bez niego, co też przyjdzie nam kilkukrotnie zobaczyć). W nowym Supermanie można się zakochać, niezależnie od swoich seksualnych preferencji. Budowa ciała Cavilla i jego potężny tembr głosu mogą właściwie stanowić wzór męskości. Superman z Człowiek ze stali w niczym nie przypomina nastolatków pokroju Petera Parkera, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z superbohaterstwem.

Właśnie taki kierunek powinien obrać Bryan Singer modernizując legendę Supermana w 2005 roku. Film zgodnie z wizją producenta Christophera Nolana pozbywa się kiczu oraz groteski charakterystycznej dla świata komiksu i próbuje opowiedzieć historię w sposób jak najbardziej realistyczny. Cavill nie tylko nie nosi już bielizny na zewnątrz, ale też pozbywa się z kostiumu jaskrawych kolorów, jakie towarzyszyły filmom z lat 80. Zack Snyder bardzo powściągliwie korzysta ze swojego dotychczasowego instrumentarium i choć Człowiek ze stali jest szalenie efektowny, właściwie w niczym nie przypomina poprzednich filmów reżysera. Zamiast efekciarskiego zwolnienia akcji i tryskającej zewsząd krwi, otrzymujemy zdjęcia stylizowane na dokument. Obecna w każdym ujęciu kamera "z ręki" sprawia wrażenie, jakbyśmy oglądali kolejny odcinek Battlestar Galactica.

Dokonując restartu serii twórcy ponownie zmuszeni są opowiedzieć historię narodzin Supermana. Nie brakuje tu kilku odważnych decyzji, a także zaskoczeń. Film otwiera kilkunastominutowa sekwencja na Kryptonie, gdzie obserwujemy ostateczną destrukcję planety i zesłanie armii Zoda do Fantomowej Strefy. Snyder, w odróżnieniu od Richarda Donnera, nie ucieka się wyłącznie do chwili skazania czarnych charakterów, ale rzuca widza w wir trwającego właśnie zamachu stanu. Człowiek ze stali już od pierwszej minuty jest pełnym efektów specjalnych teledyskiem. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie okazało się, że ten widowiskowy muzyczny wideoklip trwa ponad dwie godziny.

Reżyser Człowieka ze stali nie zwalnia bowiem tempa ani na chwilę, znajdując dynamizm i dramatyzm w scenach, w których nie zawsze jest on konieczny. Dialogi są tu równie szczątkowe, co w Iron Manie 3, z tą różnicą, że Zack Snyder używa ich jedynie po to, by popchnąć fabułę do przodu lub łopatologicznie wyjaśnić widzom funkcjonowanie obcej technologii. Brak tutaj humorystycznych one-linerów, które u Shane’a Blacka rozładowywały napięcie. W nowym filmie Clark Kent staje się Supermanem tak szybko, że reżyser ledwie zdąża na chwilę zatrzymać akcję i opowiedzieć o jego młodości. Kim byłby przecież Człowiek ze stali bez pouczających, pełnych wielkich słów przemów Jonathana Kenta?

Skupienie się na elementach science fiction, Kryptonie i przedstawieniu motywacji Generała Zoda sprawiło, że zabrakło czasu na głównych bohaterów. Henry Cavill, choć obecny w niemal w każdej scenie, wypowiada tylko kilka kwestii. Przez wyraźny nadmiar akcji każda z postaci, poza głównym bohaterem, wydaje się wciśnięta na siłę. Gdyby nie fakt, że Amy Adams zyskała magiczną możliwość pojawiania się wszędzie tam, gdzie coś akurat się dzieje, pewnie w ogóle nie zobaczylibyśmy Lois Lane. Ukochana Supermana jest jednak cieniem swojego pierwowzoru z komiksów. Brakuje jej nawet znaków rozpoznawczych tej postaci - zadziorności i seksapilu, cech, jakie tak znakomicie prezentowała przez ostatnie lata Erica Durance w Tajemnicach Smallville.

Człowiek ze stali nie podejmuje tematu człowieczeństwa Supermana w taki sposób, jak wskazywały na to pierwsze zwiastuny. Twórcy prześlizgują się po poszczególnych wątkach, tak naprawdę jednak zupełnie ich nie eksplorując. Nawet pozornie najbardziej oczywisty motyw, Supermana jako transpozycji Mesjasza, został zaznaczony zaledwie poprzez pozę przypominającą krucyfiks i chrystusowy wiek Clarka. W piękne popkulturowe szaty ubrał to przed laty "Matrix" braci Wachowskich – Zack Snyder zaś nawet się nie wysila, by powiedzieć coś więcej. Jasne, dokumentalna stylistyka i zniszczenie Metropolis przywołują na myśl wydarzenia z 11 września, ale cała głębia tego tropu kończy się wraz z kropką wieńczącą to zdanie.

Nowa odsłona Supermana to krok w dobrym kierunku. Szkoda jedynie, że tak krótki. Człowiek ze stali stanowi świetny prolog do całego filmowego uniwersum DC Comics, znakomicie zapowiada też swój sequel. Sam jednak nie jest tak dobry, jak te zapowiedzi.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj