Przyznaję, że dałam się nabrać. Sięgnęłam po tę książkę w nadziei na jedną z tych fenomenalnych interpretacji, które przyprawią mnie o zawrót głowy i pozwolą w najbliższym czasie zabłysnąć w towarzystwie. Słowo Superman pojawia się mniej niż dziesięć razy na ponad dwustu stronach. Zazwyczaj w towarzystwie Nietzschego i jego Nadczłowieka. Tak naprawdę Umberto Eco nie obchodzą superbohaterowie, a ich fani. Autor uwodzi stylem, który ma w sobie swobodę charakterystyczną dla jego prozy, doprawioną złośliwym humorem i pełnym wyrozumiałości cynizmem. Czasem czytelnik może potknąć się o naukową terminologię, ale Eco jest w tej książce bardziej twórcą Imienia róży niż literaturoznawcą. Doskonale zdaje sobie sprawę, że pisarz żartem bądź błyskotliwą uwagą musi zabiegać o uwagę odbiorcy i jest w tym diabelnie skuteczny. ‌Il superuomo di massa to książka, która wyjaśnia nam, dlaczego w finałowej scenie Averengers wstrzymujemy oddech i nerwowo miętosimy w palcach bilet do kina, choć wiemy, że twórcy filmów Marvela nie mają zwyczaju zabijać swoich bohaterów. Eco używa metafory, którą ukradnę mu z przyjemnością i machnę przed nosem wszystkim filmowym snobom: „nie możemy zjeść cukierka, twierdząc, że czujemy tylko – z powodu wyrobienia kulturowego i skutecznej kontroli własnych doznań – smak soli”. Film żąda od nas emocjonalnej daniny, a my chcąc czy nie, musimy ją spłacić. Choć wypadałoby rozpoznawać i rozpracować schematy, które zmuszają nas do dyskretnego pociągania nosem. Kiedy ktoś nadeptuje nam na odcisk to fakt, że zrobił to świadomie, wcale nie sprawia, że zabolało odrobinę mniej, ale na pewno zmienia nasz sposób reagowania.
Źródło: Znak
To z tych esejów dowiemy się, dlaczego gotowi jesteśmy oglądać pięćdziesiąty odcinek The Walking Dead albo z jakiego powodu filmy młodzieżowe oparte na historii Kopciuszka wciąż się nie nudzą nastolatkom. Eco wyjaśni nam to na przykładzie Jamesa Bonda. Pokaże, że jesteśmy leniwi i lubimy schematy, a jeszcze więcej skrywanej przyjemności odczuwamy z możliwości pełnego satysfakcji okrzyku: „wiedziałem, że tak to się skończy”. Jako pisarz oskarży nas o pragnienie niemożliwego. Powie, że odbiorca zawsze chce elementów powtarzalnych, które zdążył polubić, a jednocześnie pragnie być zaskakiwany. Udowodni, iż każdy z nas jest stworzeniem, które pośród znanych konwencji czuje się najbezpieczniej. Czasem lepiej niż pośród dużo mniej przewidywalnej i jednoznacznej rzeczywistości. Jeśli podejrzliwie przeczytamy eseje Eco, to dowiemy się, co wspólnego z najnowszymi Avengersami ma hrabia Monte Christo. Zdamy sobie sprawę, że od ponad wieku autorzy kultury masowej stosują te same metody, by zaskarbić sobie sympatię czytelników. Autor pozostaje jednak wyrozumiały dla nas jako ludzi, którzy chcą uciec od skomplikowanej rzeczywistości w świat, którego zasady wydają się proste i znajome. Oskarżenia kieruje jednak pod adresem czytelników/widzów, którzy nie starają się tych mechanizmów odkryć i biernie się im poddają. Supermana w kulturze masowej warto przeczytać, by wiedzieć, jak się przed tymi zarzutami bronić. Autor nie odbiera nam prawa do wzruszenia, ale próbuje uchronić swojego czytelnika przed zakusami łasych na nasze uczucia twórców. Uronienie wstydliwej łzy nad Wolverinem nie jest zbrodnią intelektualną, a jedynie dowodem na to, że przez ponad sto lat ludzkość nie znalazła sposób na wyrwanie się spod czaru kulturowych schematów. Eco nie chce widzów obojętnych, ale świadomych.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj