Główną postacią w plemieniu Gen-X w obu odcinkach okazał się Paul; wpierw był krok od medycznej ewakuacji, a potem okazał się, lekko mówiąc, strategiczną amebą i jak najbardziej zasłużenie odpadł z gry. Trudno, żeby było mi go szkoda – gdy mówisz damskiej części swojego sojuszu wprost, że trzymasz się z facetami, sam sprowadzasz na siebie gromy. Na pewno ucieszeni z takiego obrotu sprawy są CeCe, Ken i David, będący pierwsi w kolejce do odpadnięcia. Pierwsi przynajmniej na papierze, ponieważ David, tak bardzo bojący się wszystkiego i tak irytujący w pilocie nowego sezonu, znalazł Ukryty Immunitet, schowany wewnątrz… kokosa leżącego gdzieś w dżungli i oznaczonego X-em. Bardzo fajny pomysł twórców, którzy ponownie Ukryte Immunitety uczyni trudniejszymi do znalezienia. Ken natomiast mocno wzbudził moją sympatię i to jemu kibicuję u Gen X-ów. Po trzech odcinkach nie doczekaliśmy się choćby kilkusekundowego „confessionala” Lucy (już jedynej Azjatki w grze) i powoli zastanawiam się, czy nie przydałoby się utworzenie jakichś zakładów odnośnie kiedy i czy w ogóle tego confessionala się doczekamy. W plemieniu Millennialsów za to kwitnie burzliwy romans między Figgy i Kudłatym ze Scooby’ego Doo. Tylko raz w historii programu takie coś przyniosło jakieś korzyści, tak więc ta dwójka stąpa po cienkim lodzie. Nocne całowanie nie uszło uwadze Michaeli i jak w rozpoczęciu sezonu żałowałem, że jest jej tak niewiele, tak obecnie mam jej dość, a kolejna manieryczna Afroamerykanka to ostatni typ osoby, jaki chcę widzieć w tym programie. Pozytywnie zaskoczyła mnie Michelle, która jako jedyna wydaje się być pewniakiem do dotrwania do połączenia i w dużej mierze to jej zasługa, że odpadła moja faworytka (już w drugim odcinku…), Mari. Miejsce Davida z Gen X w kategorii najbardziej irytujących graczy zajęła Hannah za sprawą dyskusji z Zekiem i Adamem; myślałem, że ich wymiana zdań nie skończy się nigdy. Zeke i Adam nie mają ciekawej sytuacji, ale obaj nie dają za wygraną i próbują się ratować, co się ceni i pewnie się opłaci. Producenci postanowili obdarować uczestników twistem (ale to chyba za duże słowo) i poprzez losowanie kamieni po czterech członków z plemienia udało się na miniucztę, dostając okazję na zawiązanie znajomości międzyplemiennych. Oczywiście dostaliśmy Davida zawierającego sojusz z członkami przeciwnego plemienia. Jedna rzecz w tym spotkaniu nad wyraz mi się podobała – zarówno my, jak i uczestnicy uczty dowiadywaliśmy się czegoś o tych graczach. Bardzo miła i sympatyczna scena. Dwa słowa o immunitetach i remisie 1:1 w tych odcinkach - wydaje mi się, że silniejsi są jednak Millennialsi. Zadanie wodne z odcinka drugiego oglądało się nadzwyczaj przyjemnie i to jest coś, czego ostatnimi czasy trochę brakuje w Survivor – zadań odbywających się w wodzie. Pierwsza część zadania z odcinka trzeciego, ta z workami, również dostarczyła wielu emocji i trzymała niejako w napięciu (dopóki na ekranie nie pojawiła się CeCe, a potem Lucy), a kawał dobrej roboty odwalił Taylor. Część z rzucaniem i układaniem podobała mi się znacznie mniej, ale pewnie spowodowane jest to faktem, że jestem dość świeżo po sezonie Cagayan, w którym to zadanie debiutowało. Szkoda, że opcja skrótów w zadaniach wystąpiła tylko w pierwszym odcinku i twórcy nie kontynuują tego urozmaicenia. Muszę zwrócić uwagę na coś, o czym zapomniałem napisać w recenzji pilota – nie cierpię nowej muzyczki towarzyszącej nam na radach plemienia. Nie jest klimatyczna, a jęki i mruki w tle nie nadają dramaturgii, tylko ją skutecznie niszczą. Zwiastun następnego odcinka obiecuje nam fizyczne (i do tego wodne!) zadanie, fale próbujące pochłonąć Jeffa oraz najważniejsze: więcej Lucy – i to w roli dyktatora!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj