Dzieło Nimróda Antala ma wyraźne aspiracje filmowe. Pierwsze kilka, góra kilkanaście minut to fabularne wprowadzenie, w którym wraz z młodym Tripem obserwujemy przygotowania do wielkiego koncertu legendarnej grupy. Choć słowa fabularne używam chyba jednak nieco na wyrost, bo po prostu wchodzimy na obiekt, a James Hetfield, Lars Ulrich, Kirk Hammett i Robert Trujillo pojawiają się na kilka sekund na ekranie, przy czym najlepiej wypada ten ostatni, rozgrzewający swoją gitarę basową w ciasnym pomieszczeniu składającym się głównie z głośników. Następnie zespół wchodzi na scenę, zaczyna grać, nasz bohater wraz z resztą publiczności wykrzykuje słowa piosenki: Die! Die! Die!, a wtedy przerywa mu szef, który mówi, że w ciężarówce wiozącej niezwykle ważną przesyłkę skończyła się benzyna. I że Trip musi tam pojechać, bo ta paczka potrzebna jest Metallice na dzisiejszym koncercie.

Choć cała sekwencja trwa krótką chwilę, jest to najdłuższa nie-koncertowa wstawka w całym widowisku (słowo film jakoś mi tu nie pasuje). Zespół gra dalej, Trip idzie do swojego vana i rusza w miasto. Co się zaś dzieje później, trudno opisać, bo mamy do czynienia nie tyle z opowieścią, co z narkotycznym (chłopak coś łyka) snem, w którym rzeczywistość miesza się z dziwacznymi halucynacjami o zamieszkach i oprychach rodem z "Mad Maxa".

Najbardziej zaskakujący jest jednak nie brak logiki w fabule (ta została poświęcona na ołtarzu efektowności – de facto widzowi nic się nie wyjaśnia, po prostu pokazuje kolejne dynamiczne sekwencje, jak w teledysku właśnie), ale fakt, że procentowo jest jej w Metallica Through the Never jakieś dziesięć, góra dwadzieścia procent. Jest poszatkowana, nie składa się na nic sensownego, Dane DeHaan wypowiada natomiast może ze trzy zdania, ogólnie zaś biega i robi pełną przerażenia oraz zaskoczenia minę.

To jednak tło, zasłona dymna, bo Metallica… jest przede wszystkim zapisem koncertu. Efektownego, fenomenalnie zagranego, ze świetną oprawą – od zespołu takiej klasy można wymagać niezwykle dużo, tutaj zaś wszystkie obietnice zostają spełnione. Pal sześć film – kto może przejmować się tym, że DeHaan biega bez sensu po ekranie, skoro Metallica właśnie gra "Enter Sandman" czy "One"? Jak dla mnie, zamiast latać po mieście, Trip mógłby siedzieć w fotelu i wpatrywać się w widza w czasie króciutkich momentów, gdy pojawia się na ekranie. Nie robiłoby to wielkiej różnicy.

Metallica Through the Never to wyśmienity koncert wybitnej kapeli, grającej swoje największe hity, który ktoś umyślił sobie przerobić na film, a tak naprawdę nakręcił po prostu długaśny teledysk. Jeżeli ktoś pójdzie z nadzieją obejrzenia jakiejś fabuły, sromotnie się zawiedzie. Jeżeli ktoś pójdzie na koncert na wielkim ekranie… cóż: METALLICA!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj