Florian Zeller, francuski reżyser i dramaturg, zadziwił świat niezwykłym sposobem, w jakim poruszał się po trudnej przestrzeni, i zaimponował chirurgiczną precyzją odkrywania zakamarków ludzkiego umysłu. W fabularnym debiucie zatytułowanym Ojciec zaprezentował dzieło niemal kompletne, w którym po mistrzowsku panował nad scenografią, montażem oraz wybitnymi występami aktorów – na czele z Anthonym Hopkinsem. Twórca wykorzystał wiele narzędzi dostępnych dla reżysera filmowego, a niekoniecznie zdatnych w przypadku sztuki teatralnej. Trzeba bowiem pamiętać, że Ojciec – podobnie jak recenzowany Syn – to adaptacje autorskich spektaklów Zellera, co zawsze jest obwarowane wieloma pułapkami. Udało się ich jednak uniknąć w przypadku tego pierwszego, właśnie poprzez subtelne i precyzyjne zmiany w scenografii, świetny scenariusz i zapadające w pamięć kreacje. Trudno jednak uwierzyć, że panujący nad wszystkim reżyser stworzył dzieło, które na wielu poziomach jest tak nieudane. Zeller w Ojcu opowiedział o demencji w sposób niezwykły, bo dzięki wymienionym wyżej aspektom dał nam możliwość wejścia do nieprzychylnego świata. Zajrzeliśmy w głowę człowieka cierpiącego na demencję. Dostaliśmy tę namiastkę zagubienia i cierpienia. Tym bardziej nie mogę wyzbyć się negatywnych emocji po zobaczeniu Syna, w którym Zeller tym razem sięga po temat depresji. Fiasko, które notuje tym filmem, można chyba określić mianem jednego z twardszych lądowań w ostatnich dziesięciu latach światowej kinematografii.
materiały prasowe
Film opowiada historię Petera, który wychowuje dziecko razem z nową partnerką. Wprowadza się do nich Nicholas, 17-letni syn Petera z poprzedniego małżeństwa. Chłopak ma dość mieszkania ze swoją matką. Ma nadzieję, że zmiana otoczenia dobrze mu zrobi. Peter, chcąc uniknąć błędów swojego ojca, postanawia pogodzić problemy starszego syna z nową rodziną oraz pracą. Syn jest adaptacją spektaklu, jednak nie wyróżnia się kreatywnością w przenoszeniu konwencji scenicznej na ekran. Wynika to między innymi z kiepskiego scenariusza, ale też ze źle dobranych aktorów. Szczególnie słaby występ notuje odtwórca roli Nicholasa, bo niestety Zen McGrath kładzie wszystkie sceny dramatyczne. To był bardzo nieudany casting. Rozumiem, że taka rola dla młodocianego aktora to ogromne wyzwanie i znalezienie odpowiedniego odtwórcy może graniczyć z cudem, ale stawiam, że dałoby się znaleźć kogoś, kto wypadłby lepiej. Hugh Jackman pasuje do swojej kreacji i wspiera ekranowego syna w trudniejszych scenach, ale to nie wystarcza. Podobnie jest w przypadku Laury Dern, która jako mama Nicholasa nie może zdziałać na ekranie więcej przez ograniczenia scenariuszowe. Jest to widoczne przy reszcie postaci – Anthony Hopkins jest na ekranie bardzo krótko, a talent Vanessy Kirby marnuje się przez brak większego pomysłu na jej postać. Inna sprawa, że nie czułem chemii między aktorami. W żadnym momencie nie przypominali mi rodziny. Syn wpada też w pułapki, o których wspomniałem na początku. Jest w wielu momentach sztuczny i przypomina dzieło telewizyjne – z wszelkimi ograniczeniami tego typu projektów. Nie ma tu ciekawych kadrów, intrygujących przestrzeni czy muzyki, która robiła świetną robotę w Ojcu. Pozbawiona polotu jest nawet scenografia, która celowo przygotowana została w chłodnym i nieco industrialnym stylu. Często widzimy biuro na Manhattanie, co niestety tylko w sposób przeciętny wzmacnia wątek postaci. Chodzi o pokazanie, że pracoholizm Petera ma negatywny wpływ na jego życie rodzinne, a smutne pomieszczenia odpowiedzialne są za pogłębianie tej perspektywy. Jednak to nie scenografia (ani też nawet wspomniane wcześniej aktorstwo) jest w tym filmie najgorsza. Na krytykę zasługuje sposób, w jaki Zeller podchodzi do głównego tematu. Okazuje się, że nie ma wcale dużo do powiedzenia na temat depresji. Krąży wokół tego wątku bez większego celu i nakazuje swojemu choremu bohaterowi wypowiadać te same słowa. To jednak nie wszystko – twórca nieuczciwie manipuluje widzami i sili się na tanie emocje. Aż dziwne, że to ten sam reżyser, który dał nam Ojca.  Temat depresji – tak ważny i mocno obecny w społecznym dyskursie – zasługuje na coś więcej. Walka z chorobą pokazana została z perspektywy rodziców, którzy są w tym starciu bezradni. Zeller słusznie zauważył, że często powielają metody wychowawcze starszych pokoleń, co płodzi cytaty takie jak: "wiesz, jak ja miałem ciężko?" lub "ja też nie miałem lekko, ale musiałem walczyć". Niestety zupełnie nie rozumiem sposobu, w jaki twórca ukazał terapię. Wyobrażam sobie, że osoby myślące o wybraniu się do specjalisty po seansie Syna mogą poczuć się zniechęcone, a to największy grzech, który został w tym filmie popełniony. Ostatecznie produkcja pokazuje, że rezygnowanie z terapii pod okiem specjalistów nie jest dobrym rozwiązaniem, ale też stwarza wrażenie, że tak naprawdę w obliczu ciężaru egzystencji naprawdę trudno o pomoc. Syn nie daje nadziei, bo chce jeszcze mocniej wstrząsnąć widzem. Bezskutecznie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj