Jak czytamy w książeczce dołączonej do DVD - "Michelle Darnell to postać fikcyjna, powołana do życia przez Melissę McCarthy w czasach jej aktywności w The Groudlings" (szkoła aktorstwa i improwizacji w Los Angeles), co wyjaśnia, dlaczego Szefowa okazała się tak kiepską komedią. Z jednej strony mamy lubianą i charyzmatyczną aktorkę, która z łatwością potrafi zagrać kobietę z niewyparzonym językiem i dosadnym humorem, gdzie nawet jej nadmierne przerysowanie ma swój urok i może się podobać. Z drugiej strony wykorzystanie w pełni ukształtowanej i opartej na monologach postaci Michelle okazało się zgubne dla budowania fabuły filmu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że ogląda się zlepek scen, w których chodzi tylko o to, żeby Darnell zabłysnęła sytuacyjnym żartem, który w większości przypadków nie rozśmieszał. Wywołuje to chaos i zażenowanie niektórymi gagami. Ta dominacja Michelle Darnell wcale nie byłaby taka zła, gdyby sama historia choć trochę angażowała emocjonalnie, bo Szefowa miała nawet zadatki na kino familijne. Fabuła była podana jak na tacy: podupadła gwiazda biznesu po odsiadce w więzieniu za szpiegostwo przemysłowe, z pomocą swojej byłej podwładnej i jej córki, rozkręca nową (ciasteczkową) działalność, by znowu wrócić na przysłowiowy tron. Jednak scenarzyści nie chcieli postępować według schematów i większość szalonych pomysłów (w tym finałowe sceny) okazały się nietrafione. Wydaje się, że to kwestia zabarwionego wulgarnością humoru postaci Darnell, który nie współgrał z historią i trącił sztucznością. Sama McCarthy też jakby trochę mniej się przykładała do swojej roli razem z partnerującymi jej aktorami. Nawet Peter Dinklage jako czarny charakter czy znana głównie z Veroniki Mars Kristen Bell zagrali swoje postacie bez polotu i w efekcie wypadli nijako. Przynajmniej nie pożałowano dodatków na DVD. Poza już wspomnianą książeczką przybliżającą głównie osobę Melissy McCarthy znajdziemy gamę alternatywnych, niewykorzystanych i wyciętych scen, które ani nie są lepsze niż w oryginale, ani też nie poprawiają odbioru filmu. Może jedynie rozszerzona wersja włamania do budynku Renault sprawiłaby, że byłoby mniej chaotycznie w końcówce, a scena z puszczaniem oka do Rachel ociepliłaby wizerunek Michelle. Za to sekwencja wpadek z planu może trochę rozchmurzyć nastrój po seansie. Co ciekawe, wszystkie te dodatkowe materiały posiadają polskie tłumaczenie, co zdarza się rzadko, więc trzeba to docenić. Kto lubi Melissę McCarthy, pewnie przymknie oko na słabości The Boss, bo aktorka gra w swój charakterystyczny i sprawdzony sposób, jak zwykle promieniejąc pozytywną energią (nowa fryzura również jej służy), choć nie umknie uwadze wszechobecny golf podciągnięty pod samą brodę, który bez przerwy nosi główna bohaterka, co wygląda dziwacznie, nawet jeśli w zamyśle miał to być jej znak rozpoznawczy. Nie zmienia to faktu, że The Boss jest lekką, choć mało zabawną komedią, ale prowadzoną w dobrym tempie. I dobrze, bo przynajmniej szybciej mija czas w oczekiwaniu na koniec tego słabiutkiego filmu...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj